Reklama

Rewelacyjny występ London Symphony Orchestra w Warszawie

Feministki oburzą się na tę recenzję. Kiedy jednak na scenie pojawia się Leonidas Kavakos, po pierwszych taktach wiadomo, że żadna kobieta mu nie dorówna.

Publikacja: 24.05.2014 11:59

Leonidas Kavakos

Leonidas Kavakos

Foto: materiały prasowe

Światowe estrady opanowały kobiety, którym wydaje się, że na skrzypcach potrafią zagrać wszystko. Do tego są na ogół ładne i atrakcyjne, więc można je łatwo wypromować na gwiazdy. A jednak skrzypce, choć to instrument nieduży, wymagają męskiej ręki. Wtedy muzyka przestaje być po kobiecemu gładka, elegancka i poprawna, zaczyna przemawiać swą siłą, wciągać, fascynować, czasem wręcz niepokoić.

Tak właśnie w piątkowy wieczór w Operze Narodowej Koncert skrzypcowy Johannesa Brahmsa zagrał z London Symphony Orchestra Leonidas Kavakos. Dawno już warszawska publiczność nie słyszała równie wyrazistej interpretacji, prowadzonej męską, pewną ręką. Arcytrudny utwór Brahmsa został ozdobionym pięknym dźwiękiem, wybrzmiała w nim każda nuta. I choć mówi się, że ten koncert to raczej orkiestrowa symfonia z solowym instrumentem, Leonidas Kavakos przez cały czas pozostał na pierwszym planie.

Skalę talentu i umiejętności greckiego skrzypka można było podziwiać w wirtuozowskiej kadencji pierwszej części koncertu, w której piano skrzypiec zachowało klarowny ton bez odrobiny wibracji. Mistrzowska była też najeżona szybkmii nutami część finałowa. Większość solistów przemyka po niej, markując. Kavakos wygrał wszystko w sposób absolutnie pewny, jakby dla mężczyzny taka pułapka nie była niczym trudnym.

Stosunkowo mało znany w Polsce, choć nie w świecie, Leonidas Kavakos była gościem London Symphony Orchestra, która zaprosiła go na obecne tournee po Europie. Londyńczycy cieszą się renomą jednej z najlepszych orkiestr Europy i nie jest to opinia na wyrost, czego dowód dali podczas występu w Operze Narodowej.

Przyjechali bez szefa Walerego Gergiewa, za to ze swym gościnnym dyrygentem Danielem Hardingiem. Ma 39 lat i obok Yannicka Nézet-Séguina, którego niespełna dwa miesiące wcześniej gościliśmy w Warszawie na Festiwalu Beethovenowskim, należy do nowego pokolenia dyrygenckiego, które światowe estrady podbiło w wieku szczenięcym, mając po dwadzieścia kilka lat. I nie był to stosowny do obecnych czasów chwyt marketingowy, lansujący młodych chłopców. Oni od początku mieli nieprawdopodobną umiejętność pracy z orkiestrą.

Reklama
Reklama

Kilkanaście lat temu Daniel Harding zachwycił na festiwalu Wratislavia Cantans wykonując ze swą ówczesną orkiestrą z Bremy w ciągu dwóch wieczorów komplet symfonii Brahmsa, co zwykle jest zadaniem dla dojrzałych dyrygentów. Teraz ofiarował publiczności w Warszawie I Symfonię „Tytan" Gustava Mahlera.

Było to wykonanie dopracowane w każdym szczególe. Mahler, który umieszczał w swych symfoniach czasami za dużo nut, sprawia kłopot dyrygentom. Oni przez rozmaite partie jego dziel starają się po prostu przebrnąć, byle muzycy grali równo. Daniel Harding pokazał, że „Tytan" ma wyrazistą narrację, a symfoniczny rozmach łączył się z banałem i urokiem prostych, banalnych melodyjek, które Mahler lubił.

To prawda, że mając do dyspozycji tak świetny zespół jak London Symphony Orchestra, można wręcz bawić się muzyką. Dyrygent jest jednak po to, by z urokliwych detali, które Mahler przydzielił różnym instrumentom, stworzyć spójną, logiczną, mądrą całość. I Daniel Harding to uczynił.

Jacek Marczyński

Światowe estrady opanowały kobiety, którym wydaje się, że na skrzypcach potrafią zagrać wszystko. Do tego są na ogół ładne i atrakcyjne, więc można je łatwo wypromować na gwiazdy. A jednak skrzypce, choć to instrument nieduży, wymagają męskiej ręki. Wtedy muzyka przestaje być po kobiecemu gładka, elegancka i poprawna, zaczyna przemawiać swą siłą, wciągać, fascynować, czasem wręcz niepokoić.

Tak właśnie w piątkowy wieczór w Operze Narodowej Koncert skrzypcowy Johannesa Brahmsa zagrał z London Symphony Orchestra Leonidas Kavakos. Dawno już warszawska publiczność nie słyszała równie wyrazistej interpretacji, prowadzonej męską, pewną ręką. Arcytrudny utwór Brahmsa został ozdobionym pięknym dźwiękiem, wybrzmiała w nim każda nuta. I choć mówi się, że ten koncert to raczej orkiestrowa symfonia z solowym instrumentem, Leonidas Kavakos przez cały czas pozostał na pierwszym planie.

Reklama
Patronat Rzeczpospolitej
Warszawa Singera – święto kultury żydowskiej już za chwilę
Kultura
Kultura przełamuje stereotypy i buduje trwałe relacje
Kultura
Festiwal Warszawa Singera, czyli dlaczego Hollywood nie jest dzielnicą stolicy
Kultura
Tajemniczy Pietras oszukał nowojorską Metropolitan na 15 mln dolarów
Kultura
1 procent od smartfona dla twórców, wykonawców i producentów
Materiał Promocyjny
Firmy coraz częściej stawiają na prestiż
Reklama
Reklama