Brytyjski tenor rozpala emocje. Amerykański „The New Yorker" napisał: „Nie jest dobrym śpiewakiem. Jest śpiewakiem wielkim". Nie zmienia to faktu, że jedni wielbią go bezgranicznie, inni ganią, zwłaszcza za przywłaszczanie sobie niemieckich pieśni. Kolejny rozdział tego sporu pojawił się niedawno na blogu: upiór w operze (www.atorod.pl).
Tenor Ian Bostridge, nim całkowicie poświęcił się śpiewaniu, pracował naukowo w Oksfordzie (specjalność: historia). Do muzyki podchodzi zgodnie ze swą pierwszą profesją. Przygotowuje się, prowadząc badania źródłowe, a efekty naukowych poszukiwań często publikuje.
XIX-wieczna niemieckie pieśni, zwłaszcza Franza Schuberta, to jedna z jego głównych specjalności, za ich nagrania dostał dwie nagrody Grammy. Szczególnie upodobał sobie niezwykły cykl „Winterreise" – 24 pieśni o „Podróży zimowej" nieszczęśliwego, na wpół obłąkanego z rozpaczy kochanka. Schubert skomponował je do poezji Wilhelma Müllera, zapewniając mu w ten sposób nieśmiertelność. W przeciwnym razie dziś mało kto pamiętałby o tych konwencjonalnych wierszach, które muzyka napełniła przejmującym tragizmem.
„Winterreise" w ujęciu Iana Bostridge'a ukazała się w kilku wersjach płytowych, wzbudzając zachwyt za niezwykłą interpretację lub krytykę, że jest to wykonanie przesłodzone. I oto teraz w „Podróż zimową" brytyjski tenor zabrał warszawską publiczność.
To, co zaprezentował, różniło się od najbardziej znanego jego nagrania dla EMI z 2004 roku. Przez minioną dekadę głos 50-letniego obecnie tenora nabrał większej wyrazistości, a jego interpretacja stała się bardziej zróżnicowana. Bostridge ciekawie oddał w śpiewie rozmaite sytuacje (pieśni „Poczta" czy „Na wsi"), a dramatyzm utworów takich jak „Sen o wiośnie" stał się mocniejszy.