Często określa się przeprowadzone właśnie wybory parlamentarne mianem plebiscytowych. Klasycznie słowa „plebiscyt” używa się, gdy pod głosowanie zostaje poddana konkretna kwestia i można głosować tylko za i przeciw. Sprawa jest zatem skomplikowana. Te wybory zostały wymyślone, zaplanowane i wywołane przez Jarosława Kaczyńskiego. To on pierwszy rozpoczął kampanię wyborczą, wykupił czas telewizyjny i początkowo nadawał jej ton. Wcześniej przez dwa lata Kaczyński zwalczał zarówno swoich koalicjantów w rządzie, który stworzył, jak i partie opozycyjne. Jednocześnie swoją polityką, a przede wszystkim retoryką, mocno dzielił społeczeństwo, które straszył koalicją postkomunistów z liberałami. Donald Tusk natomiast w ostatnim tygodniu kampanii jasno zapowiedział, że to on jako jedyny może odsunąć PiS od władzy. Ostatnie wydarzenia, takie jak akcja CBA dotycząca posłanki Sawickiej czy wypowiedzi premiera o fałszowaniu wyników sondaży wyborczych przez instytucje do tego powołane, tylko zaostrzyły ten spór. Wyborcy musieli więc się wypowiedzieć, czy chcą kontynuacji tzw. IV RP Kaczyńskiego, czy też nie. To spowodowało ogromną mobilizację wyborców, o czym najlepiej świadczyły gigantyczne kolejki przed lokalami wyborczymi za granicą, gdzie młodzi ludzie stali godzinami, aby oddać głos, mimo iż opuścili Polskę jakiś czas temu. Po raz pierwszy średnia partycypacja ludzi z grupy wiekowej 18 – 24 i 25 – 35 lat nie różniła się zasadniczo od pozostałych grup wiekowych, co oznacza prawie dwukrotny wzrost udziału młodzieży. Nie znam zresztą takiego kraju wyborczego, w którym byłaby tak duża różnica pomiędzy młodzieżą, która popiera PO, i ludźmi starszymi, którzy głosowali w większości na PiS. W tej sytuacji demografia i czas działają na niekorzyść PiS.Kolejnymi oznakami takiego podziału był nadspodziewanie słaby wynik wyborczy mniejszych partii. LPR, Samoobrona i Partia Kobiet także mogłyby zyskać więcej, gdyby scena polityczna nie była tak dwubiegunowa. Podział nie jest jednak zupełnie jednoznaczny, o czym świadczą stosunkowo dobre wyniki LiD i PSL, które nie miały szans na wygraną. PO powinna swój wynik przyjąć z pewną pokorą. Moim zdaniem dla ok. 5 – 10 proc. wyborców, którzy na nią zagłosowali, PO nie jest pierwszym wyborem. PiS poparły też osoby, które może chciały zagłosować na LPR czy PSL, ale przestraszyły się przedstawianej przez Kaczyńskiego wizji rządów PO – LiD. Obie partie muszą sobie poradzić z tą sztuczną nadwyżką elektoratu i jakoś spróbować go zsocjalizować. Rozłam społeczeństwa jest bardzo głęboki i potrzeba sporo czasu na jego zasypanie. Najwięcej zależeć będzie od nowego rządu i stylu, w jakim będzie sprawował władzę. —not. cyb
Radosław Markowski socjolog, Instytut Studiów Politycznych PAN
Radio Maryja stało się kluczowym kontrapunktem w tej kampanii wyborczej. Z jednej strony bardzo pomogło PiS dążącemu do zjedzenia przystawek. Chcący to zrealizować Jarosław Kaczyński przesunął swoją partię na pozycje bardzo bliskie toruńskiej rozgłośni. Dzięki temu zjedzenie przystawek się powiodło. Ale ten taktyczny, w mniemaniu Kaczyńskiego, sojusz z Radiem Maryja stał się też jedną z przyczyn porażki wyborczej jego partii. Wygląda na to, że odsuwanie się jak najdalej od Radia Maryja jest dzisiaj jednym z niewielu dogmatów, które uznaje wielkomiejska młodzież. Hasło: „Nie rydzykuj”, jako jedno z wezwań do głosowania przeciwko PiS, jest przykładem tego, co mobilizowało w tych wyborach młodych wyborców. Działania, które podjął Jarosław Kaczyński wraz ze sztabowcami, żeby zmobilizować swój najtwardszy elektorat – elektorat sceptyczny względem rynku i tradycyjny w rozumieniu radiomaryjnym – obróciły się przeciwko nim. To wszystko działało jak płachta na byka na sporą część wielkomiejskich wyborców. Choć dzięki temu pojawiły się zyski po stronie PiS, były one mniejsze niż straty. Nawet dla pokolenia JP2, które ma spore opory, żeby głosować na lewicę, gdyż jest raczej konserwatywne, ojciec Rydzyk jest tzw. czarnym charakterem. W ostatecznym rozrachunku Radio Maryja dużo bardziej zaszkodziło PiS, niż mu pomogło w tej kampanii. Teraz po wyborach jest okazja dla PiS, żeby się z tych objęć Radia Maryja jakoś wysmyknąć. Takie próby z pewnością będą podejmowane. Jednak nie ma wątpliwości, że to PiS samo dobrowolnie do tego narożnika się zapędziło. Słuchając słów premiera z ostatniego tygodnia kampanii, odnosi się wrażenie, że on się w tym narożniku dobrze czuje. Zmiana strategii będzie niezwykle trudna. To tak jak z puszczaniem przez premiera kaczek na stawie. To działania marketingowe, które mają doraźnie poprawić wizerunek. Ale kiedy przychodzi do sytuacji kryzysowej, to Jarosław Kaczyński wraca do tradycyjnego języka, z którym znacznie bliżej mu jest do Radia Maryja niż młodych głosujących przeciw niemu. Nie wydaje się, by Jarosław Kaczyński był zdolny do porzucenia sojuszu z ojcem Rydzykiem w najbliższym czasie. —not. js
Jarosław Flis socjolog, Uniwersytet Jagielloński
Trwanie LiD jest zagrożone. Oczywiście jej wynik wyborczy można tłumaczyć plebiscytowością wyborów, ale to nie wystarczy dla potrzeb rozrachunków wewnętrznych. W pewnym momencie sondaże dawały LiD nawet 18 – 20 proc. poparcia, co zwiastowało szansę na rozerwanie dwubiegunowego podziału sceny politycznej. To, że teraz Aleksander Kwaśniewski ogłasza, że całą odpowiedzialność za wynik LiD bierze na siebie, ma jedynie znaczenie symboliczne. Prawdziwa odpowiedzialność spoczywa na barkach poszczególnych partii, które wchodzą w skład koalicji. Na pewno dojdzie więc wewnątrz LiD do dość poważnych dyskusji, zwłaszcza w obrębie SLD. Olejniczak będzie musiał tłumaczyć się przed aktywem swojej partii. Z perspektywy SLD gołym okiem widoczny jest brak korzyści – zarówno mandatowych, jak i wielkości poparcia – w stosunku do samodzielnego startu w poprzednich wyborach. Oznacza to problemy wewnętrzne. Powstaje pytanie, czy przerodzi się to w problem przywództwa Olejniczaka. Moim zdaniem nie, zwłaszcza że ciężko wskazać działacza SLD, który może Olejniczakowi zagrozić. To oznacza, że ze strony SLD najprawdopodobniej podtrzymana będzie strategia kontynuowania formuły LiD. Jeżeli jednak krytyka Olejniczaka będzie bardzo silna, może to oznaczać koniec LiD. Dużo też zależeć będzie od tego, co zrobi Marek Borowski i, w mniejszym stopniu, Partia Demokratyczna. Klub parlamentarny wymaga wyraźnego przywództwa. Ta kwestia personalna może prowadzić do rozpadu LiD. Inny ważny czynnik wpływający na szanse trwania LiD to kształt przyszłej koalicji rządzącej. Jeśli PO dogada się z częścią lub całym PiS, perspektywy przed LiD są znakomite. Wtedy formacja by krzepła i po kilku miesiącach sondażowe poparcie zaczęłoby rosnąć. Jeśli jednak dojdzie do najbardziej prawdopodobnego porozumienia PO i PSL, to LiD będzie miała problem programowy. PiS, konkurent w opozycji, będzie próbowało reprezentować pracowników budżetówki i tych, którym się gorzej powodzi. Taka sytuacja utrudni LiD zbieranie niezadowolonego elektoratu o silnych socjalnych roszczeniach. Ale z kolei czynnikiem scalającym LiD mogą się okazać przyszłoroczne wybory do europarlamentu. Są one ważne szczególnie dla PD, która ma bardzo dobrych kandydatów. —not. cyb
Jacek Raciborski socjolog, Uniwersytet Warszawski