Piekło na rzece
Najsmutniejsze w całej tej historii jest to, że ofiarą tej sowieckiej prowokacji padli nie tylko warszawiacy i żołnierze Armii Krajowej, ale także szeregowi żołnierze Berlinga. Oczywiście biorąc udział w desancie, wierzyli oni, że naprawdę idą na odsiecz swojej stolicy. Nie mieli pojęcia, że są narzędziem w rękach Stalina, który wykorzystuje ich do swojej gry. Nie zdawali sobie również sprawy z tego, że zostali z góry spisani na straty.
Operacja była bowiem przygotowana fatalnie. Żołnierzom nie dostarczono odpowiedniej ilości sprzętu desantowego, co spowodowało, że przeprawa przez Wisłę trwała zbyt długo. Żołnierze zbyt długo znajdowali się pod ostrzałem. Berling nie nawiązał również współdziałania z Komendą AK, co spowodowało, że jakiekolwiek działania na drugim brzegu Wisły były właściwie pozbawione sensu. O samodzielnym zdobyciu miasta tak skromnymi siłami nie było oczywiście co marzyć.
Nie dokonano niezbędnego rozpoznania, wszystko odbywało się z marszu, na zasadzie całkowitej improwizacji. „Było już dobrze po 15:00, gdy zobaczyłem saperów ciągnących z krzaków pontony ku Wiśle – wspominał jeded z berlingowców Adam Czyżowski. – Pomyślałem: Będziemy chyba forsować Wisłę... Zająłem więc miejsce ze swym plutonem i cekaemami w jednym z pontonów. Po chwili wiosła poszły w ruch i popłynęliśmy, nic przed sobą nie widząc, bo Wisła była zadymiona. Ponton co pewien czas wchodził na mieliznę i wtedy wskakiwaliśmy do wody, by go przeciągnąć. Wszystko to odbywało się pod silnym ogniem niemieckiej broni maszynowej, moździerzy i artylerii. Niemcy widząc zadymiony odcinek, byli pewni, że coś się tam dzieje i pokryli go silnym ogniem. W wyniku tego ognia już przy wsiadaniu były straty. W tym piekle rozrywających się pocisków nawet nie wiem, która mogła być godzina, gdy ponton dotarł do drugiego brzegu. Z batalionu na tym brzegu pozostało nas około stu". Nie trzeba być ekspertem z dziedziny wojskowości, żeby z tego opisu wywnioskować, że operacja została przygotowana i przeprowadzona fatalnie.
Co jednak najważniejsze – żołnierze nie byli do niej przygotowani. W większości byli to rekruci z Lubelszczyzny wcieleni siłą do armii Berlina zaledwie kilka miesięcy wcześniej. Nie mieli więc żadnego przeszkolenia niezbędnego do przeprowadzenia operacji desantowych, nie mówiąc już o walkach w mieście. Mało tego, dla większości z nich był to pierwszy bój! Trudno więc się dziwić, że ci, którym udało się przedostać na drugą stronę rzeki, zupełnie nie radzili sobie w walce. AK-owcy nie mieli z nich większego pożytku.
Fatalne było również morale tej armii, z którą nie identyfikowali się nie tylko zwykli Polacy, ale także większość jej żołnierzy. W niemieckich archiwach zachował się protokół przesłuchania wziętego do niewoli kaprala 9. Pułku Piechoty Henryka Gwisa, które odbyło się 18 września. „Większość dowódców i politruków to Żydzi, którzy stale na nas krzyczą i pędzą do walki – mówił. – O co właściwie walczymy, nie wiemy. Wyżywienie było złe. Dostawaliśmy tylko dwa razy dziennie zupę i małą puszkę konserwy na dziewięciu. Nastroje u nas są bardzo złe wskutek złego wyżywienia i ubrania".
Nieszczęśni żołnierze Berlinga zostali potraktowani jak mięso armatnie, przez sowieckie dowództwo zostali właściwie skazani na śmierć. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że podczas desantu Sowieci mówili o możliwości przerzucenia na drugi brzeg zaprawionego w bojach 226. Pułku Piechoty Gwardii z 8 Armii Gwardii gen. Wasilija Czujkowa. Była to jednostka mająca doświadczenie w forsowaniu rzek i w walce w mieście, ponieważ wcześniej biła się w Stalingradzie.