Latka lecą, serducho rośnie

Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy zagrała po raz 21. Tym razem również dla seniorów. Emocje po wielkim finale już opadają, ale Jurek Owsiak nadal elektryzuje media. Awantura, która rozpętała się wokół jego wypowiedzi w sprawie eutanazji, być może da początek publicznej dyskusji na ten temat. Tygodnik "Przekrój" spytał Owsiaka, dlaczego wycofał się ze swoich słów, a także czemu niektórzy widzą w nim wcielenie diabła.

Publikacja: 02.02.2013 00:01

Jerzy Owsiak

Jerzy Owsiak

Foto: Fotorzepa, Magdalena Jodłowska

Red

Tekst z archiwum tygodnika "Przekrój"

Umawiamy się w siedzibie Fundacji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Na kilka dni przed finałem kolejnej edycji, w budynku przy Dominikańskiej w Warszawie panuje napięta atmosfera. Pachnie kawą. Mimo że pora jest późna, po piętrach budynku krążą dziesiątki wolontariuszy, przeważnie wyglądających na nastolatków. Długie włosy, „firmowe" koszulki, plakietki z serduszkami. I zapał wypisany na młodocianych twarzach.

Owsiak dotrzymuje kroku młodym. Do budynku wpada jak po ogień. Od razu wydaje dyspozycje, przed wywiadem z jedną ze swoich współpracowniczek przegląda mapę Polski. Sprawdza, które miasta i województwa są gotowe na finał. Wreszcie prowadzi mnie do swojego gabinetu, zastawionego przedmiotami, o ścianach upstrzonych fotografiami, obrazami, pamiątkami z podróży. To „pasje Jurka Owsiaka", jak sam to określa. Kolekcjonuje młodą sztukę, jeśli tylko może, odkłada z żoną pieniądze i kupuje kolejne artefakty.

Przepychając się do biurka szefa WOŚP, potykam się niemal o kilka zdjęć Marilyn Monroe. To dar Desy Unicum na rzecz Orkiestry. Słynne fotografie M.M., pochodzące ze zlikwidowanej kolekcji FOZZ, wykonał Bill Norton, kochanek gwiazdy. Cena wywoławcza jednego zdjęcia? Bagatela 60 tys. zł.

– Mieszkamy z żoną na Kabatach, w trzech pokojach z kuchnią, i już nie mamy gdzie tego wieszać – Owsiak tak tłumaczy artystyczny rozgardiasz panujący w jego gabinecie. Z braku miejsca dzieła sztuki przynosi do siedziby fundacji. Zresztą w gabinecie szefa, oprócz sztuki, można też znaleźć „obiekty sentymentalne". Na przykład oprawione w szkło bilety z Woodstock, z 1969 r., które Owsiak dostał od Michaela Langa, twórcy amerykańskiego festiwalu. A także bilety z 1994 r. – wtedy Owsiak pojechał do Woodstock osobiście.

– Mandela ma niezwykle silny uścisk dłoni – objaśnia z kolei Owsiak, wskazując na fotografię przedstawiającą jego oraz Nelsona Mandelę. Zdjęcie wykonano w Durbanie, w ramach festiwalu Food for Life. Obok na ścianie wiszą w rządku fotografie z: młodym Wojtkiem Waglewskim, z Fernando Alonzo, a także z Lechem Wałęsą. Ten ostatni trzy lata temu był gościem Przystanku Woodstock, razem z Tadeuszem Mazowieckim i Stanisławem Tymem brał udział w Akademii Sztuk Przepięknych. – Wszyscy się pokłócili. Na końcu Lech Wałęsa uronił łzę, kiedy młodzi ludzie zaczęli śpiewać mu „Sto lat" – wspomina Owsiak.

Wśród wizerunków światowych gwiazd odnaleźć można intymne akcenty. Na przykład zdjęcia dwóch córek Jurka Owsiaka, Oli i Ewy. Na swojej fotografii młodsza z nich napisała: „Tato, patrzę na Ciebie". W oknie gabinetu wisi też stary witraż po renowacji. Jak mówi Owsiak: „Typowy dla XIX w., bo klatkowy". A wie, co mówi, bo z zawodu jest witrażystą.

Na ścianach odnajduję wreszcie dwie archiwalne okładki „Przekroju", jedną poświęconą Orkiestrze, drugą samemu Owsiakowi. Szef WOŚP przyznaje, że wychował się na „Przekroju". Na auk- cjach kupił nawet dwa roczniki pisma, z lat 1961 oraz 1962. – Czytam je cały czas – podkreśla Owsiak. I wychwala rubrykę o savoir-vivrze, którą prowadziła Janina Ipohorska, teksty o modzie, reportaże ze świata autorstwa Kapuścińskiego. Od tego zaczynamy naszą rozmowę.

Brakuje panu dzisiaj rzetelnego, inspirującego dziennikarstwa?

Nie zagłębiam się w to, ale świadomie uciekam od gazet. Zgiełk gazetowy złożył mnie w pół. Gazeta codzienna jest mi dzisiaj zupełnie obca. Wiadomości przyswajam głównie za pośrednictwem telewizora. Dzienniki papierowe zmęczyły mnie, chyba głównie z tego powodu, że widziałem wiele razy, jak gazety krzyczały o konkretnych problemach, ale nigdy lub prawie nigdy nie starały się pomóc w ich rozwiązaniu. Być może jest to jeden z powodów, dla których robimy Orkiestrę tak, a nie inaczej. Chcemy robić, a nie gadać. Wydaje mi się, że media pisane nadążają z tym, żeby poinformować, ale już nie starcza im konsekwencji, żeby problemy rozwiązywać. Nie było i nie ma we mnie na to zgody. Również na pogoń za sensacją oraz ferowanie niczym nieuzasadnionych wyroków. Z kolei w prasie kobiecej, na którą natykam się w domu, widzę świat uładzony, wymodelowany według standardów określonych redakcji. Potem spotykam tych samych ludzi, których pokazują miesięczniki, i ich nie rozpoznaję.

Wolę czytać książki. Ich połykam bardzo dużo. Bardzo lubię biografie, jestem zaczytany szczególnie w dziełach osadzonych w realiach Polski międzywojennej. Sławomir Koper to jest gość, który pisze o nas samych. O pewnych naszych przywarach, których nie możemy tłumaczyć geopolityką. „Bo byli Rosjanie, bo byli Niemcy".

Jakie to przywary?

Kłótliwość chociażby. Teraz właśnie czytam „Polskie piekiełko" Kopra, książkę o koszmarze naszej emigracji z okresu II wojny światowej. Rok 1939, Polacy emigrują przez Francję do Anglii. I co tam natychmiast robią? Zakładają więzienia dla innych Polaków. Emigracja o strukturach wojskowych pierwsze, co zrobiła, to zorganizowała obozy. To jest szokujące, że Polacy woleli weryfikować, niż jednoczyć. Bardzo pielęgnujemy w sobie obraz Polaka z ułańską fantazją. A momentami nie potrafimy zrobić najprostszych rzeczy – nie umiemy się skonsolidować. Nie szukamy jedności. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy ma być takim zrywem ludzkiej solidarności.

Porozmawiajmy o naszej kłótliwości i skłonności do podziałów. Jak to jest możliwe, że dowodzi pan przedsięwzięciem o tak pozytywnym społecznie wydźwięku, a jest pan nielubiany przez Kościół oraz skrajną prawicę?

Byłbym ostrożny z używaniem słowa „Kościół". Można mówić o pojedynczych przypadkach, a nie o całej wspólnocie. To są incydenty, negatywne, ale incydenty. Pewien wikariusz rzucił coś mocnego na nasz temat na swoim blogu czy na swojej stronie, napisał o „obrzydliwym serduszku". Zazwyczaj w takich sytuacjach reagujemy. Ale nie musieliśmy tego robić, bo uczynili to wcześniej zwierzchnicy wikariusza. Nie reagujemy na to, że ktoś nas nie lubi, bo ma do tego przecież prawo. Ale jeśli ktoś idzie w podłe insynuacje, reakcja jest niezbędna. Nie podoba mi się ta idea, Jurek Owsiak, szatańska muzyka – to jest w porządku, ale pomówienia już nie. Jeżeli ktoś zaczyna insynuować, że Orkiestra przez 20 lat nic pożytecznego nie zrobiła, to mam ochotę mówić o konkretach. O konkretnej liczbie inkubatorów, którą przez te lata kupiliśmy.

A ludzie, mam wrażenie, są zmęczeni tym boksowaniem, waleniem w Orkiestrę co roku, w grudniu, bo widzą efekty naszej pracy. Dostałem taki e-mail: „Stary, nie ufałem ci, dla mnie byłeś z pogranicza fantazji, póki nie przekonałem się na własne oczy, ile robi Orkiestra". Kiedy siedzę na szpitalnym oddziale, gdzie na co drugim urządzeniu – a zazwyczaj na tych najważniejszych – jest serduszko, to mi też serducho rośnie. Czas leczy rany. 15 lat temu słowa rzucane na wiatr bolały mnie bardziej. Jest takie przysłowie: „Szanuj wroga swego". Żeby się nie zagłaskać, nie zaklepać, nie uwierzyć, że jest się supermanem. Artyści tego nie lubią, bo artysta musi być w stu procentach przekonany, że robi wiekopomną sztukę, tak musi być. Ale w naszym przypadku krytyka trzyma nas w ryzach.

Jako osoba publiczna ma pan poczucie, że nie może szczerze wypowiadać na forum swoich poglądów? Myślę tutaj o ostatniej aferze wokół pana wypowiedzi na temat eutanazji.

Tak, oczywiście mam takie poczucie, jakkolwiek staram się nie wyrywać ze swoimi opiniami. Nie jestem politykiem nastawionym na to, że codziennie ktoś będzie pytał mnie o zdanie. Gdybym był politykiem, mógłbym też tkwić w niewoli pewnego dogmatu. Na szczęście nie mam z tym nic wspólnego.

Dostałem kilka dni temu e-mail, z którego tutaj bardzo się wszyscy śmiejemy: „Panie Owsiak, niech pan powie, kim pan jest, niech pan napisze, panie Owsiak, z czego pan żyje, jak my". Autor pewnie żyje skromnie, a wydaje mu się, że mi jest fantastycznie, że mogę uszczknąć coś z tego tortu, którym jest fundacja. Otóż nie, nawet gdybym chciał, nie ma takiej możliwości. Jesteśmy prześwietlani na wszystkie dostępne sposoby. Biznes jest moim źródłem utrzymania, a nie fundacja. Pierwsze pytanie wszystkich kontroli, które tu są, dotyczy tego, ile zarabiam oraz czy jako prezes zarządu pobieram jakieś wynagrodzenie. My to już mamy przygotowane. Urzędnicy patrzą i się dziwią. Nasza anegdotka: „– Ile ma Owsiak? 10, 20 proc.? – 50 proc. – Pierdolisz? – No właśnie, ty też pierdolisz".

Mam wrażenie, że powiedział pan pierwotnie to, co myśli, w sprawie eutanazji, ale pod wpływem nacisków wycofał się pan, zaprzeczył swoim poglądom. W jakim celu? Chodziło o wizerunek fundacji?

Moje słowa zostały źle zinterpretowane. Olbrzymim nadużyciem było twierdzenie, że moja wypowiedź ma jakikolwiek związek z finałem WOŚP. A już podłe było stwierdzenie jednego z dziennikarzy, że za parę lat będziemy zbierali na eutanazję. Rozumiem, że taką karykaturę można sobie stworzyć, ale ona jest dosyć brutalna. Stawianie kropki nad „i" w Polsce jest często stosowane. Dzisiaj na hasło „Smoleńsk" mamy język cały pogryziony, nim cokolwiek na ten temat powiemy. Boimy się, żeby kogoś nie urazić, zamiast spokojnie o tym dyskutować, przyjmując też opcje strony przeciwnej. My tego uczymy ludzi na Przystanku Woodstock z naszymi gośćmi. Mówimy: „Możesz się nie zgadzać, masz prawo, ale wysłuchaj człowieka". W wywiadzie przyznawałem się do osobistych dylematów związanych z eutanazją. Ale każdy dzień tej dyskusji, która przetoczyła się przez media, ma ogromny wpływ na mnie. To pokazuje, że nie jestem facetem z dogmatu. Jestem w dogmacie, jeśli chodzi o rozliczenie kasy z Orkiestry, ale poglądów nie mam z betonu, jestem zawsze otwarty na rozmowę.

Ta dyskusja ma na pana wpływ, bo pan się przejął, czy ma wpływ, bo pan zmienił zdanie?

Ja się tym istotnie przejmuję. Wyraźnie powiedziałem, że nie jestem za eutanazją, nigdy nie byłem. W tym wywiadzie powiedziałem tylko, że myślę o tym zagadnieniu.

Nie można być zwolennikiem eutanazji, tak samo jak nikt przy zdrowych zmysłach nie jest „za aborcją". Tu chodzi o dopuszczanie – lub nie – prawa człowieka do eutanazji w określonych warunkach.

Otóż to, to jest ważne rozgraniczenie.

A do mediów przedostał się mój skrót myślowy, który wypaczył ogólny sens wypowiedzi. Ja sobie tak myślę: jeżeli jestem przeciwko stawianiu wszędzie radarów – bo to nie jest dla mnie system, który nauczy ludzi jeździć bezpiecznie – to nie oznacza, że jestem za wypadkami. Jeśli wypowiadam słowo „eutanazja", niech to nie będzie dla kogokolwiek przepustka do myślenia, że stawiam znak równości z bestialstwem, z jakimś totalnie urzędowym załatwieniem „tej sprawy".

Ale rozważa pan możliwość wprowadzenia takiego systemu, w którym ludzie mogliby decydować finalnie o swoim życiu, w pewnych ściśle określonych okolicznościach?

Już nie. Wyrażam wyłącznie chęć, żeby przysłuchać się takiej dyskusji. Część ludzi uważa, że słowo „eutanazja" jest zakazane. A rozmowa zawsze przecież dobrze robi. Pretekstem do mojej wypowiedzi były e-maile, które przychodzą do nas, do fundacji. Kiedy napisaliśmy, że zbieramy dla seniorów, to spotkaliśmy się ze sformułowaniem – nie moim, od razu podkreślam, ale ludzi, którzy do mnie pisali – „eutanazja państwowa". Seniorzy pisali o cichej eutanazji, w myśl której państwo, tak zwany system, odmawia im leczenia. O tym trzeba mówić! Czy takie ciche przyzwolenie na to, żebyśmy samodzielnie borykali się ze swoim zdrowiem, nie jest szczytem okrucieństwa? Z wiadomości słanych do nas wyłania się np. nieciekawy obraz ośrodków permanentnej opieki medycznej dla osób starszych. Jedna z pań, która do nas napisała, nazwała je „umieralniami". Dlaczego tym nikt się nie oburza? To mógłby być przyczynek do rozmowy – kim jesteśmy, my, ludzie XXI w., że pozwalamy w takich warunkach odchodzić innym ludziom? Mamy ambicje kulturalne czy materialne. Ale co z naszymi ambicjami moralnymi? Oburzamy się, że ktoś powiedział „eutanazja", ale jesteśmy niewzruszeni wobec czyjegoś cierpienia. Szanuję ludzi, którzy są absolutnie przeciwko rozmowom na ten temat, ale sam zachęcam do debaty.

Tyle tylko, że ci ludzie nie szanują pana.

Już się do tego przyzwyczaiłem, przez tyle lat robienia tego, co robię. W ogólnym rachunku dostaję więcej miłości niż wrogości. Na marginesie, do moich krytyków: chciałem przypomnieć, że dwa lata temu napisałem list do ówczesnej minister zdrowia, pani Kopacz, który nosił tytuł „Źle się dzieje w państwie polskim". Chodziło o to, że karetka nie przyjechała do pani w Bartoszycach, ona w efekcie tego niestety zmarła. Czy to nie jest powód do rozmowy? Przyczyna tej niepotrzebnej śmierci leży w systemie, który wszystko rozmywa, oględnie mówiąc. System rozmywa odpowiedzialność za tych ludzi w podeszłym wieku, którzy egzystują w warunkach urągających wszelkim zasadom. To także przesłanie dla moich oponentów, którzy nawet nie zapytali mnie, co miałem na myśli, tylko błyskawicznie rozpoczęli szarżę. Są i tego dobre strony. Tak było na przykład z listem od czterech parlamentarzystów, z zupełnie skrajnych opcji, którzy trochę spłaszczyli ten temat do „uśpić babcię i dziadka"...

... nazwali też pana autorytetem młodzieży.

I z drugiej strony wciągnęli do dyskusji. Zainspirowało mnie to do sprostowania moich słów. Ale na końcu zaprosiłem tych panów do tytanicznej pracy. Wczoraj zadzwonił zresztą pan senator z tej grupy i powiedział: „Pogódźmy się". Zaprosiłem go na konferencję prasową, ale nie dojechał.

Pan senator chciał się ogrzać w pana blasku. Nie brzydzą pana te puste gesty przed kamerami?

Powiedzmy sobie szczerze – WOŚP to od 20 lat wielka akcja medialna. Jesteśmy w tym specami. Zarzucano nam kiedyś, że uprawiamy „miłosierdzie w świetle reflektorów". A my mówimy: dokładnie tak, w 100 proc. Jeżeli można wykorzystać media w dobrym celu, to czemu nie? Dzięki Internetowi człowiek na „wyspach Bergamutach" będzie mógł dla nas licytować i śledzić w czasie rzeczywistym przebieg finału. To jest wspaniałe. Wiemy także, jak działa telewizja. Jeszcze nie było fundacji, a ja już robiłem programy dla telewizji. W związku z tym staram się nie ważyć 200 kg, nie mieć wielkiego brzucha, nie puszczać oka do młodzieży pod hasłem: „Jestem taki fajny wasz kolega". Mam zdrową czerwoną lampkę w głowie – wiem, że kiedyś mi się zapali i poczuję, że ludzie już mnie nie chcą oglądać. A na senatora naprawdę czekałem. Moglibyśmy uścisnąć sobie dłoń w słusznej sprawie, co jest teraz niestety rzadkie. Politycy tak się kłócą, angażują się w tak nieistotne spory, że żal ściska.

Bardziej boli mnie głupota niektórych autorów. Gdzieś w gazecie przeczytałem dramatyczne pytanie: „Jak prześwietlić Jurka Owsiaka?". Bo przecież sukces nigdy nie bierze się sam z siebie. Jest jakieś tajemnicze doładowanie atmosferyczne, które sprawia, że Orkiestra dalej gra. Melchior, Baltazar, Kacper – oni za tym stoją, spotykamy się w konspiracji.

Może szatan pana wspiera? Przecież pan organizuje Przystanek Szatan.

Na Przystanku, przez niektórych tak określanym, co roku spotyka się kilkaset tysięcy ludzi, a policja z roku na rok mówi: jest jeszcze bezpieczniej. Ludzie nie chcą się boksować, nie chcą być agresywni. Dlatego my zadajemy kłam obiegowym i krzywdzącym dla Polaków opiniom. To my, Polacy, często mówimy, że Polak nie potrafi zbudować, zorganizować, zrobić. Ale kiedy londyński „The Sun" pisze źle o Łodzi, to nagle wszyscy są oburzeni. To od nas wychodzi!

Sami nie potrafimy mówić o sobie dobrze?

Niestety, tak jest. To my dajemy innym pretekst do plotkowania na nasz temat. To przez nas mówi się, że nasz noblista, Lech Wałęsa, mógł być agentem. Tak naprawdę dzisiaj w ogóle mnie to nie interesuje – był agentem czy nie był. Kiedy rozmawiam z młodymi ludźmi, widzę, że dla nich to też jest nieistotne. Ze względów historycznych pewnie warto to ustalić. Ale w istocie liczy się fakt, że przy wielkim udziale Wałęsy dokonał się w Polsce bezkrwawy przewrót i dzisiaj jesteśmy wolni. Pisanie do Komitetu Noblowskiego, żeby Wałęsie odebrać Nobla, jest głupotą.

To z czego, pana zdaniem, możemy być dumni jako naród?

Przez chwilę byliśmy bardzo dumni z Euro 2012. I słusznie, bo świetnie się bawiliśmy i pokazaliśmy światu, co to znaczy polska gościnność. Teraz być może cieszymy się mniej, bo nadszedł czas podsumowań i rozliczania kosztów imprezy, które były jednak olbrzymie. Myślę, że powinniśmy być dumni z naszej gospodarki. Okazuje się, że kryzys, który panuje na świecie, u nas jest łagodniejszy. Oddalamy go od siebie. Bardzo często ludzie, którzy prowadzą biznes – sam do nich należę – powtarzają: „Żeby tylko nikt nam nie przeszkadzał". Możemy się naprawdę cieszyć, że mamy takich zaradnych i pracowitych przedsiębiorców. Mam na nosie okulary autorstwa pana ze Szczecina, który mi je przysłał, chociaż w życiu go nie widziałem. To jest polski projekt. Strasznie mi się podoba. Niezmiernie tego pana pozdrawiam.

Na końcu powiem oczywiście, że jestem dumny z tego, że robimy WOŚP. Kiedy jeździmy po świecie i opowiadamy o tym ludziom, oni są szczerze zafascynowani. Wizyta dwóch prezydentów na Przystanku Woodstock też była ważna. Przyjechał do nas prezydent Niemiec i kopara mu opadła, widziałem to. Był wzruszony, to mocno wykraczało poza protokół dyplomatyczny. Wbrew stereotypom typu „przyjedź do Polski na wakacje, twój samochód już tam jest" powiedział, że jesteśmy najbardziej pracowitym narodem. Takie momenty robią więcej dla wizerunku Polski niż telewizyjne reklamówki naszego kraju. I wreszcie: jestem dumny z rodzimych artystów. Bez nich nie byłoby Orkiestry. Jak mówił Piotr Skrzynecki, kochajcie artystów. A reszta sama się ułoży. Owsiak od lat działa charytatywnie. Młodzi Polacy wskazują w sondażach, że jest dla nich autorytetem. Jednak bywa również obiektem medialnych ataków. Twierdzi, że krytyka, chociaż boli, działa na niego mobilizująco.

Styczeń 2013

Jurek Owsiak

Założyciel oraz prezes Fundacji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Twórca Przystanku Woodstock. Dziennikarz radiowy i telewizyjny. Z zawodu witrażysta, posiada także uprawnienia psychoterapeuty. Miłośnik i kolekcjoner sztuki.

Tekst z archiwum tygodnika "Przekrój"

Umawiamy się w siedzibie Fundacji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Na kilka dni przed finałem kolejnej edycji, w budynku przy Dominikańskiej w Warszawie panuje napięta atmosfera. Pachnie kawą. Mimo że pora jest późna, po piętrach budynku krążą dziesiątki wolontariuszy, przeważnie wyglądających na nastolatków. Długie włosy, „firmowe" koszulki, plakietki z serduszkami. I zapał wypisany na młodocianych twarzach.

Pozostało 98% artykułu
Kraj
Były dyrektor Muzeum Historii Polski nagrodzony
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo