Kiedy w kwietniu 2005 r. zobaczyłem w Rzymie ludzi tańczących i klaszczących dla zmarłego papież, a byłem zdziwiony. Bardzo różniło się to od tego, do czego przywykłem w podchodzeniu do majestatu śmierci. Jednak szybko zrozumiałem, że jest to rodzaj hołdu oddawanego zmarłej osobie, jak i radości z nadchodzącego życia wiecznego.
W niecałe sześć lat później, kiedy oznajmiono, że 1 maja 2011 r. Jan Paweł II zostanie ogłoszony błogosławionym, podjąłem decyzję o pieszej pielgrzymce do Rzymu. Nie była to dla mnie nowość. Rok wcześniej przeszedłem, wraz z przyjacielem Stanisławem Ozdobą, ponad 3,5 tys. km z Wrocławia do Santiago de Compostela.
Na beatyfikację wyruszyłem 9 marca. Droga z Wrocławia przez Brno, Wiedeń, Graz, Lublanę, Wenecję, Padwę, Florencję, Sienę do Rzymu miała ponad 1,5 tys. km i ciągnęła się szlakami turystycznymi, ścieżkami rowerowymi oraz – co okazało się najbardziej uciążliwe – drogami o dużym natężeniu ruchu samochodowego.
Pielgrzymowaliśmy w intencji ojczyzny. Chciałbym, byśmy żyli w Polsce naszych marzeń, cieszyli się z tego, że jesteśmy Polakami.
Pierwszym przystankiem były Olbrachcice Wielkie, obok Ząbkowic Śląskich, w gościnnym domu u moich przyjaciół Jerzego i Alicji Organiściaków. Tam dołączył do mnie Paweł Bibułowicz, wolontariusz z hospicjum dla dzieci w Białymstoku.