„W jednej kieszeni różaniec, w drugiej komórka z aplikacją TT. Idę na plac Świętego Piotra. Nie ma lekko. W Rzymie pada deszcz" – napisał na Twitterze ksiądz Piotr Studnicki, doktorant na wydziale komunikacji społeczno-instytucjonalnej Uniwersytetu św. Krzyża w Rzymie, po pierwszych informacjach o abdykacji papieża Benedykta XVI.
Po czym skrupulatnie, niemal minuta po minucie, wyprzedzając doniesienia medialne relacjonował, co dzieje się w Rzymie. Dzień później wyłącznie za pomocą Twittera i innych portali społecznościowych, z pominięciem tradycyjnych mediów, tłumy młodych ludzi skrzyknęły się i spotkały na modlitwie na placu św. Piotra.
Ćwierkający szczyt
Anegdotka z życia mediów? Nie tylko. To kolejny epizod w trwającej od kilku lat cichej, acz zajadłej wojnie między nowoczesnymi mediami a tradycyjnymi, między ograniczonym do 140-znakowego, niekoniecznie poprawnie gramatycznie sformułowanego, komunikatem na Twitterze a tradycyjnym dziennikarstwem. To ostatnie powoli bitwę przegrywa. I coraz częściej musi posiłkować się tym, co wcześniej „ujawnili" ćwierkający.
– To nie Twitter stał się zagrożeniem dla tradycyjnego dziennikarstwa czy „starych mediów", ale głównie utrata wiarygodności tych ostatnich – ocenia Eryk Mistewicz, wydawca „Nowych Mediów". – Dzięki TT media przestały też być „czwartą władzą" kręcącą pozostałymi. Bo polityk, działacz, duchowny nie musi już czekać, aż media poinformują, co robi, czy aż zgodzą się zdementować nieprawdziwą informację, ale może natychmiast dotrzeć do opinii publicznej z własnym przekazem – dodaje Mistewicz.
Jego opinię kontruje dr Maria Nowina-Konopka, socjolog i specjalista ds. demokracji w sieci. – Twitter święci triumfy dzięki dziennikarzom, czyli przedstawicielom mediów tradycyjnych. Bo to od nich są reprodukowane twitty. Gdyby nie to, wpisy na Twitterze wciąż jeszcze nie miałyby aż takiego znaczenia – dodaje.