Biskup Długosz tańczy

Ubrany w sutannę radośnie podskakuje w otoczeniu dzieci. Śpiewa o tym, że kiedy chrześcijanin tańczy, tańczą też jego uszy. A teledysk, który to pokazuje, robi karierę na You Tube. Profesor katechetyki i biblista, wniósł do Kościoła coś, czego dotychczas brakowało: radość z bycia chrześcijaninem

Publikacja: 21.03.2008 23:24

Biskup Długosz tańczy

Foto: Reporter

Podczas kazań zdarza mu się ciągnąć dzieci za nosy. W czasie mszy św. na Jasnej Górze puszczał im muzykę z „Bolka i Lolka”. Z policzkami w biało-czerwonych barwach, takimż cylindrze i szaliku intonuje piosenkę kibica: „Jak długo w sercach naszych choć kropla polskiej krwi”. Przyznaje się, że na przyjęciu weselnym potrafi przetańczyć całą noc, zapominając o głodzie. Wielu widzów do dziś jest przekonanych, że ów „skandalista” i „prowokator”, którego oglądają w telewizyjnym programie dla dzieci „Ziarno”, jest przebranym w sutannę aktorem, a nie najprawdziwszym katolickim biskupem. On sam cierpliwie wyjaśnia, że w tym szaleństwie jest jednak metoda. Chce pokazać, że wszystko w naszym życiu jest darem Boga. A jednocześnie zwraca uwagę, że współczesny świat wymaga od kapłanów solidnej formacji intelektualnej. I robi w polskiej katechetyce rewolucję. – Człowiek musi pamiętać o tym, co mówi św. Paweł: starać się być wszystkim dla wszystkich, by przynajmniej niektórych doprowadzić do Chrystusa – tłumaczy.

Jego oficjalna biografia mogłaby wyglądać tak: urodzony w 1941 r. w Częstochowie, święcenia przyjął w 1965 r., był wikarym w kilku parafiach. Pracę doktorską pisał z biblistyki o Gedeonie w świetle współczesnej teologii biblijnej. Habilitację z katechetyki o katechetycznym przesłaniu znaków Starego Testamentu. Od 1972 r. pracował w częstochowskiej kurii na stanowisku wizytatora nauki religii, w 1994 r. otrzymał w Watykanie sakrę biskupią. Jest biskupem pomocniczym w rodzinnej diecezji.

Spis funkcji i naukowych dokonań nie oddaje jednak istoty rzeczy, a tą jest osobowość. Kapłański charyzmat bp. Długosza to pokazywanie radości życia: dzieciom, narkomanom, alkoholikom, kalekom. Jego historia jest jak egzemplifikacja biblijnej przypowieści o talentach. Pokazuje, że wszystko, czego się nauczymy w życiu, kiedyś się przydaje.

Tata murarz i mama fryzjerka stworzyli dzieciom (biskup ma jeszcze o pięć lat młodszych braci bliźniaków i przyszywaną siostrę Stefcię) szczęśliwy dom. Święta kojarzyły się w nim z Panem Bogiem, kolędami, ubieraniem choinki i przyjściem Świętego Mikołaja, który dziwnie podobny był do ojca lub ciotek. Mama prowadziła do kościoła, gdzie dzieci na pożegnanie pulchnymi łapkami robiły „pa, pa Bozi”. To rodzina sprawiła, że w Antonim Długoszu nigdy nie umarło dziecko.

Jak sam opowiada z lekka nutą autoironii, już jako przedszkolak odkrył w sobie pasję twórczą. W szkole podstawowej kontynuował karierę w teatrzykach. W liceum trafił do domu kultury, który miał rozwijać młodzieńcze pasje. Przeszedł kółko stolarskie, malarskie, taneczne, aż odnalazł się w dramatycznym. – Występowałem w wielu sztukach – wspomina. Ta, z którą pojechali na Festiwal Teatrów Młodzieżowych do Katowic, dotyczyła segregacji rasowej. Grał białego, koledzy czarnych, dzięki temu miał mniejsze problemy z charakteryzacją. W domu kultury nauczył się też, jak robić kukiełki i tchnąć w nie życie. Z pacynkami jeździli do przedszkoli.

Po maturze papiery złożył do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie. Tej decyzji nie był pewien do końca, ponieważ myślał o kapłaństwie. W drodze na egzamin zdecydował, że rezygnuje z aktorstwa. I tak zmarnował się przygotowany na tę okazję koncert Jankiela z „Pana Tadeusza”. – Pomyślałem, że jeśli mnie nie przyjmą, będzie tak, jakby seminarium było z konieczności. A ja i tak chciałem zostać księdzem – opowiada.

Choć podczas sześciu lat przygotowań do kapłaństwa nie obyło się bez wahań i dramatów. Z opiekunem duchownym przeżywał rozterki, czy ma powołanie. – Był taki moment przed święceniami na diakona, że strach mnie ogarnął – opowiada. – Rodzice już przyjechali, a ja biegnę do ojca duchowego i mówię: Pomyliłem się. On na to: Na moją odpowiedzialność idź i kładź się krzyżem. To mnie uspokoiło. Pozostałe święcenia przebiegły spokojnie.

Na letnich praktykach w parafiach lubił pracować z dziećmi. Wystawiał im „Gągorka”, sztukę o gąsiorze i Kasi. To do nich na wiejskiej parafii wygłosił pierwsze w życiu kazanie. – Byłem z siebie dumny, ale spojrzałem na chłopca, a on przeraźliwie ziewnął. Myślałem, że mnie wchłonie całkowicie. Sprowadził mnie na ziemię – opowiada biskup.

Trzy powołania: kapłańskie, aktorskie i do pracy z dziećmi udało mu się połączyć dopiero po przekroczeniu 60 lat życia – za sprawą katolickiego programu dla dzieci „Ziarno”. Lidia Lasota, autorka programu, opowiada: – Szukałam lidera. Księdza, który miałby dobry kontakt z dziećmi, a jednocześnie udźwignął wyzwanie aktorskie. Ktoś mi powiedział, że w Częstochowie jest biskup od dzieci. Wyobraziłam go sobie jako korpulentnego kapłana z czerwonym nosem. Mimo to zaprosiłam go na zdjęcia.

Przyjechał skromny, sympatyczny, ascetyczny ksiądz w okularach. I na dzień dobry zdobył serca pracowników programu, witając się ze wszystkimi, od aktorów po sprzątaczki.

Choć ma doświadczenie sceniczne, praca na planie przed kamerami wymagała wyzwań. – Był bardzo stremowany – opowiada Lasota. Sam przyznaje, że zapominał tekstu, miał złą dykcję, a przede wszystkim mówił zbyt szybko. – Wzorowałem się na dzieciach, myślałem, że chodzi o to, by powiedzieć tekst jak najszybciej, bo w telewizji czas jest cenny. Dopiero, gdy mi powiedzieli: zagraj ten tekst, zrozumiałem, że nie muszę się śpieszyć – opowiada. Aktorzy są nim zachwyceni. Katarzyna Łaniewska, babcia Józia, z którą zaprzyjaźnił się na planie, chwali jego osobowość i bezpretensjonalny sposób bycia. – Wśród wysokiej hierarchii kościelnej to się rzadko zdarza – mówi.

Na aktorstwie jednak nie poprzestał. Gdy Lasota szukała zespołu, który by dla dzieci śpiewał, raz po raz powtarzał: – Ja śpiewam z dziećmi w kościele. Puszczała te uwagi mimo uszu, bo chodziło jej o zespół profesjonalny, taki jak Arka Noego. Aż po świętach, w jej imieniny, na podwórku zatrzymał się samochód i wyszedł z niego ksiądz biskup w purpurze. Złożył życzenia, na prezent przywiózł płyty. – Puścił je, a ja miałam okazję zobaczyć, że bawi się cały dom – opowiada Lasota.Teraz biskup wydaje kolejne krążki, z których dochód przeznacza na Biblie dla afrykańskich dzieci. Śpiewa teksty proste, łatwo wpadające w ucho. „Dzieckiem Bożym jestem ja”, czy „Boża radość jak rzeka”. – Mój impresario wpadł na pomysł, byśmy z biskupem razem coś zaśpiewali. I nagraliśmy piosenkę „Europo, potrzebujesz Boga” – opowiada zaprzyjaźniony z Długoszem Krzysztof Krawczyk. Piosenkarz po religijnych i życiowych przejściach poprosił kiedyś znajomego księdza, by go zapoznał z biskupem Długoszem. – On mi poświęcił czas. Jego optymizm, serdeczny ludzki stosunek do ludzkich problemów jest ujmujący – mówi Krawczyk. Choć piosenkarz chwiali go za profesjonalizm, biskup ma do siebie dystans: – Nigdy nie będę prawdziwym aktorem czy piosenkarzem, choć nagrywam kolejne płyty.

Jest duszą towarzystwa. Od lat słynie z tzw. dowcipów literackich, czyli podkoloryzowanych wyobraźnią historii, jakby je sam baron Munchausen opowiadał. Przed pierwszą pielgrzymką Jana Pawła II do Polski, podczas rodzinnego przyjęcia (a mieszkał wtedy z rodzicami w bloku), głośno zastanawiał się nad odpowiednim przyjęciem papieża. Do gości mówi: – No kochani, tu u mnie w domu ma być na kawie Ojciec Święty. I mam dylemat, bo chciałbym go pokazać wszystkim mieszkańcom. Nie wiem, czy lepiej, żeby zatrzymywał się na każdym piętrze i błogosławił, czy może dźwigiem byśmy go przenieśli na balkon. Przyzwyczajona do żartów rodzina się roześmiała, ale jedna z kuzynek mieszkająca w tym samym bloku po powrocie do domu powtórzyła córce, że u Antosia będzie papież na kawie. Usłyszała: mamusia zwariowała. Sam mówił, a to przecież ksiądz! – argumentowała kuzynka.Jego nominacja do sakry biskupiej też wydawała się żartem. Nie wierzyła w nią nawet matka. Kiedy więc arcybiskup Nowak zaprosił go do siebie przed oficjalnym ogłoszeniem decyzji, ks. Długosz chciał mamę powiadomić o tym telefonicznie w obecności arcybiskupa. – Powiedziałem: Mamusiu usiądź. Siedzisz? Zostałem biskupem. A mama na to: Oszalałeś! Była przeświadczona, że to kolejny „dowcip literacki”.

Nikt nie wie, co zadecydowało o tej nominacji. Faktem jest, że trudno sobie wyobrazić biskupa Długosza kroczącego w korytarzach gmachu episkopatu. Prawdopodobnie na współpracownika wskazał go arcybiskup Nowak. Diecezja częstochowska przechodziła zmiany. Po latach komunizmu, gdy na jej czele stał biskup Stefan Bareła oraz bp. Franciszek Musiel, kapłan zasłużony dla solidarnościowej opozycji, w roku 1993, wraz z abp. Nowakiem, następowała zmiana stylu. Wierni określali ją jako nową ewangelizację. Ks. Długosz był do takich wyzwań wręcz stworzony.

Nazywany jest biskupem z marginesu. Sam o sobie lubi mówić „jedyny ćpun w episkopacie”. Choć jest znawcą malarstwa zakochanym w Wyspiańskim – to z jego inicjatywy powstało Muzeum Archidiecezjalne, które ma w zbiorach nie tylko Wyspiańskiego, ale także Malczewskiego, Fałata i Wyczółkowskiego – przez wiele lat zajmował się uzależnionymi. Wszystko to za sprawą przypadkowego spotkania z dwójką narkomanów z Leska. Przyjechali do Częstochowy na odwyk, ale profesor psychiatrii, który miał się nimi zająć, właśnie wyjechał. Zamieszkali więc najpierw w jednej z parafii, potem natrafili na wspólnotę ludzi, takich jak oni sami, którzy szukali pomocy Boga w walce z nałogiem. – Wszedłem tam jako ich duszpasterz i opiekun – opowiada bp Długosz. Tak powstała Betania. Na początku w Częstochowie w rozpadającym się domku, zwanym chatką, potem pod namiotami, w końcu dzięki życzliwości bp. Domina w specjalnie zbudowanych dwóch domach w Mstowie pod Częstochową. Choć nie obyło się bez problemów z uzyskaniem akceptacji mieszkańców, Mstów, za wstawiennictwem biskupa Długosza, do swoich ćpunów już się przyzwyczaił.

Ośrodek uczy pokory. – Nie powinniśmy chwalić się statystyką – przyznaje biskup. Betania funkcjonuje od 1982 r. W tym czasie przeszło przez nią ok. 2 tys. uzależnionych. Kiedy nie było zagrożenia HIV, pełne dwuletnie leczenie kończyło jedynie 10 – 15 proc. Dziś jedna czwarta. Dziś biskup Długosz już to rozumie, wcześniej jednak traktował jako życiową klęskę: – Kiedy chciałem się pochwalić mojemu ordynariuszowi, jakim jestem świetnym duszpasterzem, przed jego zapowiedzianą wizytą połowa podopiecznych odchodziła. Biskup widział moje załamanie i kiedyś pięknie określił charyzmat Betanii. W homilii powiedział, że nie jest ważne, jak długo każdy przebywa w Betanii, lecz to, że do niej trafił. Jeśli nawet przez godzinę pozostał w ośrodku, narodził się dla Pana Boga. I to jest najważniejsze.

Biskup Długosz mówi, że powinno się pamiętać o słowach św. Pawła: starać się być wszystkim dla wszystkich, by choć niektórych doprowadzić do Chrystusa

Betania nauczyła też biskupa znajdować dobre strony złego. – Miałem kilkudniowe rekolekcje dla moich podopiecznych. Po ich zakończeniu sześciu przyszło powiedzieć mi, że odchodzą. Mówię, to taki jest owoc mojej posługi wśród was? A oni na to: Proszę ojca, chcieliśmy odejść przed rekolekcjami, ale poczekaliśmy, żeby ojciec miał do kogo mówić. W ten sposób okazali mi życzliwość – opowiada ks. Długosz.

Więc kiedy jego mamie zdarzyło się stłuc jedną z jego przepięknych filiżanek (jest kolekcjonerem starej porcelany „z duszą”), rozluźniał atmosferę, mówiąc: Ciesz się, że cię skorupa nie przeżyła. Bo w życiu trzeba umieć odróżniać rzeczy ważne od drobiazgów.

Łączy w sobie otwartość i konserwatyzm. W opisywanych przez publicystów podziałach polskiego Kościoła nie mieści się wcale. Jako jeden z nielicznych duchownych przed upadkiem ZSRR jeździł do Lwowa, a potem ówczesnego Leningradu, organizować konspiracyjne kursy katechetyczne. Ale nie miał też oporów, by w swoim domu w Częstochowie gościć Jolantę Kwaśniewską. Przyjechała kiedyś do miasta w sprawach fundacji i chciała biskupa odwiedzić. Bez oporu udziela też wywiadów „Gazecie Wyborczej” i przekonuje tam do niepopularnego wśród katolików postępowych poglądu, że szkoła jest właściwym miejscem do nauczania religii. Równie aktywny jest w mediach ojca Rydzyka. Jednocześnie współpracuje z Radiem Maryja, a w telewizji Trwam występuje w programie dla dzieci. Publicznie skrytykował Kazimierę Szczukę za to, że obraziła Madzię Buczek, twórczynię podwórkowych kółek różańcowych.

Od dzieciństwa był bezpośredni. Miał łatwość nawiązywania kontaktów. To pomaga mu w pracy z chorymi, do której został skierowany jako młody wikary. – Na gest podania ręki przez chłopca specjalnej troski czekałem kilka lat – opowiada. Inne dzieci garnęły się, gdy szedł ze znakiem pokoju, a ten – gdy widział, że ksiądz jego mamie podaje rękę – chował się z przerażeniem. Aż raz uśmiechnął się i rękę podał. To był największy prezent, jaki mogłem otrzymać.

Nauczył się języka migowego. – Głuchoniemi mają wyostrzony zmysł wzroku, zauważą każde drgnienie twarzy. Dlatego staram się nie wyróżniać nikogo dłuższym spojrzeniem, bo jestem ich własnością i do każdego w równej mierze należę – tłumaczy.

Prowadzi też duszpasterstwo niepełnosprawnych umysłowo. W Częstochowie są miejsca, gdzie księża przygotowują ich do sakramentów. Niedawno na bierzmowanie dwóch takich górali przyjechali ich krajanie z orkiestrą i oscypkami, by było po bożemu, czyli radośnie. Innym swoim podopiecznym – 80 psychicznie chorym kobietom, pensjonariuszkom domu prowadzonego przez siostry albertynki, w którym jest kapelanem – oddał instrumenty perkusyjne. Teraz siostry grają na gitarze, a one tłuką w talerze. I czują radość z odprawiania Eucharystii.

Nie znosi pompatycznych gestów. „Swoje biskupie obowiązki wypełniam bez dystansu i z radością” – mówi w wywiadzie-rzece „Służyć z radością”, przeprowadzonym przez przyjaciela, ks. Stanisława Jasionka. Więc zamiast przyjmować na audiencjach w budynku kurii, na spotkania przyjeżdża sam, w założonym na sutannę skromnym czarnym sweterku. Z termosem i kanapkami, by nie sprawiać kłopotu. Wsiada do tramwaju, by dojechać na wykład na Politechnice Częstochowskiej, lub jedzie autobusem, by załatwić sprawy w innej części miasta. I z determinacją zwalcza tzw. duszpasterstwo bukietowe. Wizytacja biskupa w parafii to prawie zawsze rytuał. Na przywitanie: wiersze i piosenki, na zakończenie pęki kwiatów i przemówienia dziękczynne. Biskup Długosz z tą tradycją zerwał.

Kiedy zatem parafie próbowały witać go starym, sprawdzonym sposobem, podchodził do mikrofonu i mówił, że parafianie właśnie chcieliby podziękować proboszczowi i wyrażą to słowem oraz wręczeniem kwiatów. Następowała konsternacja. Jednak przez 14 lat nawet najbardziej zagorzali zwolennicy bizantyjskich zwyczajów zdążyli się już do tych „nieszkodliwych dziwactw” biskupa przyzwyczaić. Z zewnętrznych oznak urzędu zostawił sobie jednak czerwoną sutannę, by, jak tłumaczy, uszanować ludzi. – Nie chcę szacunku urzędowego. Dla mnie najważniejszy jest autorytet osobisty. Cóż z tego, że ktoś, bojąc się mnie, okaże szacunek? Wolę nawet, by mnie zlekceważył. Wtedy wiem, co do mnie czuje naprawdę – mówi.

Nie wszyscy jednak podzielają jego wiarę w sens takiej ewangelizacji. Jan Pospieszalski, publicysta, katolik z muzykującej rodziny, mówi o nim: – Osobowość super! – Pospieszalski ma jednak obawy, że infantylny język wiary i religii może mieć skutek odwrotny do zamierzonego. – Co będzie, gdy eventy spod ołtarza się skończą? Jeśli dzieci później nie trafią na mądrego, doświadczonego katechetę, a na zwykłe realia parafii, ich więzi z Kościołem się urwą. Potem rząd dusz nad nimi przejmą ci, którzy potrafią im dawać haj. Będzie on odpowiednikiem tego, co jako dzieci znajdowali w tańcach bp. Długosza.

Jest faktem, że fragmenty z „Ziarna” z udziałem biskupa Długosza żyją na „You tube” własnym życiem. Masowo przerabiane są na techno czy rap. Death metalową wersję piosenki „Chrześcijanin tańczy” wyryczał długowłosy twórca. – Jeśli im odpowiada, niech śpiewają. Jestem tolerancyjny – tłumaczy biskup. Bo wie, że człowieka przedrzeźniać nie można tylko wtedy, gdyby nie robi nic.

Dostaje wiele mejli z pogróżkami i z wyzwiskami. Że jest sklerotykiem. Zamiast coś dawać dzieciom, sam staje się dzieckiem. Że wykonuje show. – Zawsze dziękuję za informację, przepraszam za zgorszenie i wyjaśniam, że kieruję się wytycznymi dyrektorium z 1973 r., które wyraźnie zaleca adaptację liturgii słowa. Staram się tak ustawiać Eucharystię, żeby dzieci mogły z niej korzystać w sposób czynny, aktywy i świadomy. Trzeba pamiętać, że najważniejsza jest formacja religijna do siódmego roku życia – opowiada. I dodaje, że gdyby był jedynym księdzem w parafii i mógł odprawić tylko trzy msze św., rozdzieliłby je na młodsze i starsze dzieci oraz młodzież. A dorośli i tak by się w tym odnaleźli.

W wywiadzie-rzece wyznaje: „Zawsze pozostanie dla nas wielką tajemnicą, dlaczego Bóg stawia nas akurat w tym, a nie innym miejscu i właśnie w tym, a nie innym czasie”. Wierni diecezji częstochowskiej przyznają, że dzięki niemu widoczne są zmiany – efekty nowej ewangelizacji. Jarosław Kapsa, dziennikarz, dziś w biurze prasowym urzędu miasta, opowiada, że kiedy jego dzieci chodziły do przedszkola prowadzonego przez nazaretanki – a była to nobliwa placówka dla katolickich rodzin – w pewnym momencie popłoch wzbudził tam ks. Długosz. – Rozdzwoniły się telefony, że tam granda się dzieje, bo ksiądz katolicki z dziećmi tańczy. Rodzice wybrali się nawet, by sprawdzić ten fakt naocznie i zobaczyli, jak ksiądz złapał dzieci za ręce i robi z nimi koło. A dzieci – zachwycone! Teraz nikt tańczącym katechetom się nie dziwi. Dla dzieci i młodzieży są specjalne msze. A księża, którzy chodzą po kolędzie, w niektórych parafiach nie przyjmują pieniędzy. Pytają za to, czy dziecko ma za co wyjechać na wakacje, jakie rodzina ma problemy. Proponują wyjazdy z grupami oazy.

Po przeniesieniu się do Warszawy arcybiskupa Kazimierza Nycza mówiło się o tym, że biskup Długosz obejmie po nim diecezję koszalińsko-kołobrzeską. – To były plotki – mówi. – Kocham moją diecezję, i skoro tu mnie pan Bóg postawił, czego szukać dalej? Mam swój dom i opiekę sióstr albertynek. A jest powiedzenie, że jeśli kapelan sióstr albertynek się zbawi, w niebie będzie miał tylko trochę lepiej niż na ziemi. Bo na ziemi ma jak w niebie.

Bywa, że po bardzo aktywnym okresie ma problemy ze zdrowiem. Gdy jest zmęczony, siada w tłumie, choćby na przystanku i przypatruje się ludziom, ogląda reklamy. Najważniejsze, żeby wtedy nie musiał rozmawiać. Na szczęście szybko mu przechodzi. Jak mówi: – Jeśli człowiek jest wierzący, w jego życiu najważniejsze jest zachowanie więzi z Panem Jezusem oraz niesienie radości i nadziei ludziom. Kto jest przyjacielem Jezusa, choćby miał dołki psychiczne, nigdy nie jest na straconej pozycji.

Podczas kazań zdarza mu się ciągnąć dzieci za nosy. W czasie mszy św. na Jasnej Górze puszczał im muzykę z „Bolka i Lolka”. Z policzkami w biało-czerwonych barwach, takimż cylindrze i szaliku intonuje piosenkę kibica: „Jak długo w sercach naszych choć kropla polskiej krwi”. Przyznaje się, że na przyjęciu weselnym potrafi przetańczyć całą noc, zapominając o głodzie. Wielu widzów do dziś jest przekonanych, że ów „skandalista” i „prowokator”, którego oglądają w telewizyjnym programie dla dzieci „Ziarno”, jest przebranym w sutannę aktorem, a nie najprawdziwszym katolickim biskupem. On sam cierpliwie wyjaśnia, że w tym szaleństwie jest jednak metoda. Chce pokazać, że wszystko w naszym życiu jest darem Boga. A jednocześnie zwraca uwagę, że współczesny świat wymaga od kapłanów solidnej formacji intelektualnej. I robi w polskiej katechetyce rewolucję. – Człowiek musi pamiętać o tym, co mówi św. Paweł: starać się być wszystkim dla wszystkich, by przynajmniej niektórych doprowadzić do Chrystusa – tłumaczy.

Pozostało 95% artykułu
Kościół
KEP: Edukacja zdrowotna? "Nie można akceptować deprawujących zapisów"
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kościół
Kapelan Solidarności wyrzucony z kapłaństwa. Był oskarżony o pedofilię
Kościół
Polski biskup rezygnuje z urzędu. Prosi o modlitwę w intencji wyboru następcy
Kościół
Podcast. Grzech w parafii na Podkarpaciu
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
"Rzecz w tym"
Ofiara, sprawca, hierarchowie. Czy biskupi przemyscy dopuścili się zaniedbań w sprawie pedofilii?