Gdyby choć część posłów opozycji była obecna – ustawa represyjna nie weszłaby pod obrady. Przynajmniej o 10.15 w czwartek.
Rację ma poseł Maciej Gdula (nieobecny na głosowaniu), mówiąc, że PiS i tak dopiąłby swego, bo jak nie o 10.15, to przegłosowałby nowy porządek później, przecież ma w Sejmie niekwestionowaną większość. Nieco tylko opóźniłoby więc to prace nad ustawą, która zdaniem opozycji jest zaprzeczeniem demokracji i początkiem państwa totalitarnego.
Przeczytaj także: Parlamentarny walec znowu ruszył
Poseł Gdula nie ma jednak racji, mówiąc, że „właściwie nic się nie stało”. Bo stało się to, że opozycja się skompromitowała. Nie da się mobilizować oporu społecznego, samemu nie będąc zmobilizowanym. Jak wymagać od świadomych obywateli, by stali na deszczu czy mrozie pod sądami, kiedy nie udaje się zdążyć na głosowania? Nawet jeśli aparat Sejmu podległy obozowi rządzącemu miałby złe zamiary i posłów dezinformował, to ich obowiązkiem w dni posiedzeń jest śledzić wydarzenia w parlamencie, szczególnie że podobno demokracja umiera i trzeba być gotowym na wszystko, w imię szczytnych celów i ideałów.
W końcu posiedzenia Sejmu to teraz raczej rzadka przyjemność i jeśli ktoś ma obowiązki rodzinne, to powinien je przełożyć. Albo zamienić się ze współmałżonkiem czy współmałżonką na dyżur przy dzieciach.