Należy zgodzić się, że w walce z komunizmem Wałęsa odegrał rolę nie do przecenienia. Powinniśmy poznać więc prawdę choćby po to, aby móc przyznać, że epizod współpracy z SB nie miał znaczenia w jego opozycyjnym działaniu. I jeśli nawet zgodzimy się z tym, to, niestety, walka o jego ukrycie naznaczyła postawę Wałęsy już w wolnej Polsce, doprowadzając go nawet, najprawdopodobniej, do łamania prawa. Czy to też nie ma znaczenia dla publicystki "Wyborczej"?

Milewicz daje do zrozumienia, że nie wolno pisać całej prawdy o Wałęsie, gdyż był on więcej niż "przywódcą narodu". Zdaniem publicystki "Wyborczej" to jemu zawdzięczamy wolność i niepodległość. Takie stawianie sprawy zaczyna ocierać się o idolatrię i prowadzić do kwestionowania podmiotowości milionów członków "Solidarności", którzy poświęcali się i ryzykowali w imię wspólnego celu. Przyznając wielkość Wałęsie, nie należy przesadzać, aby nie dezawuować również anonimowych bohaterów. A teza, że wielkość postaci powinna prowadzić do spuszczenia zasłony milczenia nad niektórymi faktami z jej życiorysu, zwłaszcza głoszona przez dziennikarza, budzić musi dodatkowy niepokój. Podszyta jest ona swoistym paternalizmem, który zakłada, że wiedza, którą dysponują elity (nie tylko prezydent, ale i dziennikarze), może się okazać niestrawna dla zwykłego odbiorcy. Wyobraźmy sobie, jak może wyglądać strategia medialna dziennikarzy, którzy reprezentują taką postawę, i do jakich konsekwencji musi ona prowadzić.

blog.rp.pl/wildstein