Artykuł 200 kodeksu karnego, który mówi o wykorzystywaniu seksualnym dzieci, przewiduje za to przestępstwo karę do 12 lat więzienia. Tymczasem na około 4 tys. wyroków, jakie zapadły w takich sprawach w latach 2001 – 2007, tylko 16 pedofilów skazano na kary powyżej ośmiu lat pozbawienia wolności, a 180 – na kary powyżej pięciu lat. Natomiast aż 2,6 tys. przestępców powędrowało za kraty na zaledwie od roku do dwóch lat.

Włos się jeży na głowie, gdy dodać do tego, że sądy zdają się sprawniej i szybciej skazywać dziennikarzy mających odwagę tropić i ujawniać pedofilów niż samych pedofilów – czego dowodzi opisany przez „Rz” przykład byłego redaktora naczelnego i reporterki „Super Expressu”. Skóra cierpnie, gdy się człowiek dowiaduje, że Wojciech Krolopp, dyrygent Polskich Słowików, skazany na sześć lat więzienia za wykorzystywanie małoletnich chórzystów, od niemal roku – niepoddawany żadnej antypedofilskiej terapii – ma przerwę w odbywaniu kary i mieszka w swoim domu w Poznaniu, około 200 metrów od szkoły podstawowej.

W kwestii walki z pedofilią Polska znajduje się dziś gdzieś między Holandią a USA. W Holandii legalnie działa partia Dobroczynność, Wolność i Różnorodność jawnie zabiegająca o akceptację dla pedofilii, natomiast w Stanach Zjednoczonych, na podstawie tzw. prawa Megan (od imienia siedmioletniej Megan Kanki zgwałconej przez pedofila mieszkającego po sąsiedzku) władze mają obowiązek publikowania danych ludzi skazanych za przestępstwa seksualne przeciw dzieciom.

Ma więc rację premier Donald Tusk, wybierając amerykańską, a nie holenderską drogę. Polska rzeczywiście potrzebuje twardego prawa przeciw pedofilom – twardszego niż obowiązujące; przewidującego np. ich tzw. chemiczną kastrację. Ale Polska przede wszystkim potrzebuje prawa egzekwowanego przez prokuratorów i sędziów, którym oprawcy nie mylą się z ofiarami.

blog.rp.pl/gabryel