Navarro-Vals protestuje przeciw "sądzeniu takiego człowieka i do tego tak starego". Wskazuje, że "w istocie generał Jaruzelski to symbol reżimu komunistycznego. A wytaczanie procesu ikonie pociąga za sobą ryzyko postawienia przed sądem historii – bez osoby, co kończy się przypisaniem osobie win historii".
Gdyby Navarro-Vals skupił się na kwestii wieku – mógłbym uznać, że chodzi mu o refleksję humanitarną. Ale dlaczego znacząca postać z otoczenia Jana Pawła II buduje dziwaczną tezę, że nie wolno sądzić ludzi za ich zbrodnie, bo symbolizowali oni historię?
Słowa Navarro-Valsa można interpretować jako stwierdzenie, że Jaruzelski nie miał wpływu na wydarzenia historyczne. To kto w takim razie miał i ma wpływ na cokolwiek? Czy unieważniona zostaje chrześcijańska etyka odpowiedzialności za czyny? Czy wszyscy jesteśmy tylko kukiełkami w rękach historii?
Czytając artykuł w "La Repubblice", przypomniałem sobie argumentację, którą często słyszałem w Rzymie: "Jak media mogą prześladować kapłanów, których zmuszono do współpracy z SB, w sytuacji gdy ludzie którzy za to wszystko odpowiadają, chodzą bezkarni?". Dziś, w gdy w końcu Jaruzelski i jego współpracownicy zasiadają na ławie oskarżonych, słyszymy z tych samych kręgów, jak trudno jest zdefiniować osobowość Jaruzelskiego.
Zauważyłem między wierszami tekstu w "La Repubblice" pewną fascynację, przypominającą to, co przez wieki nazwano sojuszem tronu z ołtarzem. Były komunistyczny dyktator Polski i jego proces to temat, który skłonił Navarro-Valsa do sięgnięcia po pióro. Temat bardziej inspirujący niż ponad setka ofiar stanu wojennego.