[b][link=http://blog.rp.pl/haszczynski/2009/03/06/izrael-czyli-chlopiec-do-bicia/]skomentuj na blogu[/link][/b]
Jest coś dziwnego, a nawet zatrważającego w tym, że pół świata, gdy tylko usłyszy hasła "rasizm" i "dyskryminacja", od razu krzyczy: Izrael.
Ta połowa świata to nie tylko państwa muzułmańskie, także wiele innych – bogatych i biednych. Również takich, w których co dzień giną ludzie tylko dlatego, że są obcy.
Ta połowa świata z obsesyjną powtarzalnością chce ogłaszać antyizraelskie dokumenty, rezolucje, deklaracje. Chce bojkotować izraelskich sportowców i naukowców. I izraelskie produkty (albo – co jeszcze gorsze i przy okazji naprawdę rasistowskie – "żydowskie").
Po wojnie w Strefie Gazy ta obsesja jest wyjątkowo silna, dlatego trzeba się jej przeciwstawić. Trzeba przypomnieć, że Izrael, małe państwo położone w regionie wstrząsanym przez wojny i zamachy terrorystyczne, ma prawo do obrony przed atakami na swoich obywateli. Ma prawo (i obowiązek) zapewnić im bezpieczeństwo. Gdyby ci, którzy dziś przygotowują antyizraelski tekst deklaracji na konferencję w Genewie, przeczytali jeszcze raz deklarację z poprzedniej konferencji w Durbanie z 2001 roku, zauważyliby, że uznano w niej prawo Izraela do bezpieczeństwa (podobnie jak innych państw regionu).