Zdarzenie to pokazało, w jak głębokiej defensywie znajdowało się wtedy państwo, nie mając praktycznie żadnych instrumentów do walki z coraz silniejszymi strukturami mafijnymi.

Sytuacja zaczęła się zmieniać od 1998 r., kiedy to po raz pierwszy, nieśmiało, w ogniu krytyki wprowadzono do polskiego prawa – na czas próbny – instytucję świadka koronnego. Część karnistów i adwokatów podnosiła wtedy zarzut, że to niedopuszczalne włączenie policyjnych metod operacyjnych do procesu karnego, a także ograniczenie prawa do obrony drugiej strony. Skruszony gangster, aby ratować swoją skórę, może powiedzieć bowiem wszystko i obciążyć praktycznie każdego – argumentowano.Praktyka szybko zweryfikowała jednak te obawy i zarzuty. Dzięki programowi ochrony świadka nie tylko udało się rozbić największe grupy przestępcze w Polsce, ale – co najważniejsze – przeniknąć do nich, poznać wewnętrzne mechanizmy ich funkcjonowania. Ta wiedza okazała się dla państwa bezcenna. Nigdy od tego czasu nie pozwoliło już na odrodzenie się polskiej mafii, tak silnej, jaką mieliśmy kiedyś, choćby na warszawskiej Starówce.

Oczywiście nie obyło się też bez wpadek z udziałem świadka koronnego. Były przypadki, gdy kończyły się one śmiercią osoby objętej tym statusem, dekonspiracją lub powrotem przestępcy do więzienia. Przyczyną było niekiedy zbyt łatwe nadawanie statusu świadka osobom, które na to nie zasłużyły.

Bilans działania tej instytucji w Polsce wychodzi jednak zdecydowanie na plus. Raport publikowany dziś przez „Rzeczpospolitą” tylko potwierdza, że czasem warto odpuścić płotce, aby złapać rekina. Na nadzwyczajne zagrożenie przestępczością państwo musi bowiem znajdować nadzwyczajne środki, nawet jeżeli odbywa się to kosztem ograniczenia niektórych gwarancji procesowych.

[ul][li][b][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/08/05/tomasz-pietryga-czasem-warto-odpuscic-plotce/]Skomentuj na blogu[/link][/b][/li][/ul]