Stan większości dworów, pałaców i innych budynków, którymi zarządzają samorządy i Agencja Nieruchomości Rolnych, jest katastrofalny. Część nieruchomości bezpowrotnie popadła w ruinę i nie nadaje się do celów mieszkalnych. NIK w raporcie stwierdziła rażące niedbalstwo ANR i gmin, które przez wiele lat nie podjęły żadnych działań, aby zabezpieczyć zniszczone lub niszczejące obiekty.
Dlaczego? Nowym zarządcom nie opłaca się czynić nakładów na coś, co jest obciążone roszczeniami reprywatyzacyjnymi. O zwrocie byłym właścicielom też nie ma mowy. Administracyjne i sądowe batalie o zwrot nieruchomości przypominają zabawę w kotka i myszkę. Orzeczenia sądowe potwierdzające najczęściej prawa byłych właścicieli są bowiem nagminnie ignorowane przez urzędników, którzy wymyślają ciągle nowe powody, aby nic nie oddać.
Argumentacja, jakiej używają, jest często groteskowa. Kiedy walcząca o nieruchomość w Lesku rodzina Krasickich udowodniła, że zabrany im po wojnie zamek nie był powiązany z majątkiem ziemskim, w związku z czym nie mógł podlegać reformie rolnej, szybko znaleziono dowody, że to nieprawda.
Urzędnicy stwierdzili, że w zamku przebywało od siedmiu do dziesięciu koni cugowych i nie ulega kwestii, iż były one karmione sianem pochodzącym z majątku. To według nich dowodzi, że związek między zamkiem a majątkiem jednak istniał. Sprawa ciągle się toczy. Takie argumenty w sporach reprywatyzacyjnych to dziś standard.
Teraz wiele wskazuje na to, że urzędnicy wpadli na szatański plan, aby ostatecznie rozwiązać problem kłopotliwych nieruchomości. Komunikat jest krótki: państwo zabrało wam po wojnie nieruchomości, ale teraz może je łaskawie oddać, pod warunkiem że zapłacicie za nie cenę rynkową. Jeżeli nie chcecie, to sprzeda je w otwartym przetargu. Nie liczcie na żadne odszkodowania czy rekompensaty.