Nie zmienia to faktu, że uważam go za jednego z najlepszych szefów "Wiadomości". A debatę na temat jego odwołania (wzywała do tego "Gazeta Wyborcza" z rozdającą posady w telewizji Agnieszką Kublik na czele) za sygnał czegoś niepokojącego.
Kiedyś oburzał mnie każdy choćby pozór związku telewizji publicznej z polityką. Niezależnie od tego, która opcja wygrywała. Dziś ważniejsze wydaje mi się ogólne, coraz bardziej jednolite oblicze medialnego rynku. Pytanie, czy zdrowy dla demokracji jest jego nachalny przechył w jedną stronę. Ten przechył staje się, na życzenie pani Kublik, faktem.
Otwarta sympatia mediów komercyjnych, w tym głównych stacji telewizyjnych, do PO zmuszała do instynktownego poszukiwania alternatywnych źródeł informacji. Dawały je, na ogół bez przegięć, "Wiadomości". Kiedy grzebały w aferze hazardowej czy pilnowały smoleńskiego śledztwa, wykonywały zwykły dziennikarski obowiązek. Ale nawet gdyby szukały dziury w całym, choćby doborem tematyki, to w pluralistycznym społeczeństwie ktoś to powinien robić. Co nam po demokratycznej fasadzie, kiedy wszyscy mówią jednym głosem?
A warto przypomnieć o czymś jeszcze. "Wiadomości" Karnowskiego to również coraz wyższy poziom profesjonalny nagrodzony przez widzów zwiększoną oglądalnością. I godna podziwu troska młodych przecież ludzi, którzy ten program robili, o coś bardziej nieuchwytnego niż polityczne opinie. Troska o narodowe święta i tematykę historyczną. O obronę polskiej racji stanu. Po to przecież utrzymujemy publiczną telewizję. Czy następczyni Karnowskiego zdoła temu sprostać? Mam wątpliwości.
Jeśli TVP powinna utrzymywać równowagę między różnymi wrażliwościami, może należałoby pomyśleć o jej podziale na różne ideowe, a nawet partyjne, okienka. Ale to abstrakcja. Prawda jest taka, że na razie to, co się stało, jest krokiem w kierunku ujednolicenia przekazu. Z tego punktu widzenia boję się o naszą demokrację.