Ale słuchając wystąpień na konwencji, przede wszystkim Donalda Tuska, miało się wrażenie, że przekroczono kolejne granice postpolityki. Premier wygłosił jedną z najlepszych mów w życiu. Ale jej morał: przyłączcie się do nas wszyscy, bo tak jak w przypadku demokracji nikt niczego lepszego nie wymyślił, brany serio budzi obawy o kondycję demokracji.

Choć nikt Tuska za rękę nie złapie. On do niczego nie przymusza. Tylko kusi i wabi. Partią otwartą na wszelkie poglądy (tak dalece, że każda twarda tożsamość traci sens). Partią unieważniającą wcześniejsze błędy (tak dalece, że wyrzuty sumienia w polityce mogą zniknąć). Partią odzwierciedlającą wady i zalety Polaków. Partią będącą wszystkimi partiami i całą Polską.

Dwuznaczność moralna transferów, zwłaszcza Joanny Kluzik-Rostkowskiej, która jeszcze wczoraj kierowała inną partią, opozycyjną? Ależ Polacy od pokoleń skądś przychodzą i dokądś się przenoszą. Własne błędy rządu, ostatnio kłopoty z autostradą A2? Ależ ten się myli, kto nic nie robi, dosyć kwękolenia (lub mękolenia). Nie dało się Tuska przychwycić na żadnym wyraźnym celu. A mieliśmy wrażenie, że rysuje porywającą wizję.

Jarosław Kaczyński próbował mu przeciwstawić konkret. Pojawił się tego dnia wśród konkretnej grupy (młodych), odwoływał się do jej niezadowolenia z podziału na Polskę sytych i tych, którzy w grze nie uczestniczą. Może to dziś jedyna droga wobec triumfalizmu partii rządzącej. Ale to tradycyjna wizja polityki, oparta na sporze, konflikcie interesów. Polacy zawsze bali się konfliktów, w sondażach wzywali, aby wszyscy politycy usiedli i wspólnie coś uradzili. I Tusk im mówi: wszyscy politycy są u nas. Nie powiem, co uradzą, ale uchronią was przed stresem.

To się może w kampanii wywrócić. Na razie jest koncepcją czytelną i pachnącą sukcesem. Nawet politolodzy nieznani z krytyki PO wyrażali niepokój prostotą tego myślenia. Co powiedzą Polacy?