Pięcioprocentowe zwyżki na głównych giełdach Starego Kontynentu i umocnienie wspólnej waluty pokazują,  że inwestorzy dobrze przyjęli polityczne rozstrzygnięcia. Pamiętajmy jednak, że już  kilka razy w ostatnim czasie na rynki wracał optymizm, niestety, za każdym razem  na krótko. W tym kontekście warto też zwrócić uwagę na podniosłe środowe wystąpienie niemieckiej kanclerz,  która w Bundestagu ostrzegała przed możliwością rozpadu Unii, gdy ta nie poradzi sobie z kryzysem. Widać ta presja okazała się skuteczna  nie tylko w Berlinie, ale i  w Brukseli.

Europejscy liderzy zapewne świętują sukces, jednak do ostatecznego zwycięstwa daleko. To tylko jedna wygrana bitwa. Wciąż brakuje też do przyjętych kierunkowych rozwiązań wielu szczegółów. Ich wypracowanie znów zajmie nieco czasu.

Zarządzanie kryzysowe okazało się słabą stroną eurolandu i całej Wspólnoty. Teraz ustalono, że będzie je koordynować komisarz UE ds. gospodarczych, ale i w tym przypadku szczegółów brak. Unia działa swoim rytmem, od szczytu do szczytu, a rynki z sekundy na sekundę.

Na razie strefa euro tylko kupiła sobie trochę czasu, co zresztą przyznał nawet szef Banku Światowego Robert Zoellick. Trzeba jednak pamiętać, że greckie długi – nawet po redukcji – mogą się okazać nie do uniesienia dla rządu w Atenach. A jeśli tamtejsza gospodarka nie zacznie się rozwijać, problem zadłużenia wróci. Widać więc, że wciąż nierozwiązany zostaje problem, który doprowadził do kryzysu finansów publicznych – nadmiernego zadłużenia w stosunku do PKB. Przecież cel postawiony Atenom to obniżka długu do 2020 r. do... 120 proc. PKB, czyli i tak znacznie powyżej tego, co jest wymagane od krajów strefy euro.

Strefa euro mogłaby ogłosić pełny sukces, gdyby się okazało, że grecki rząd może wrócić wkrótce na rynki finansowe i znajdą się chętni do zakupu obligacji Aten. Na to, niestety, szybko się nie zanosi. Unijni liderzy być może więc nie będą mieli innego wyboru – zostaną zmuszeni do wyprawy do Chin. Po miliardy euro.