Choć pierwsze raporty podpisane przez nowego szefa NIK okazały się dla władzy niekorzystne, jego krytycy tłumaczyli, że były to kontrole zarządzone jeszcze przez jego poprzednika. Jednak dziś nikt nie może mieć wątpliwości, że Krzysztof Kwiatkowski skutecznie zrzucił garnitur polityka Platformy i stał się – zgodnie z duchem i literą konstytucji – prezesem instytucji, której celem jest tropienie nieprawidłowości w państwie, nawet jeśli odpowiadają za nie niedawni koledzy z rządu.

Jak piszemy dziś w „Rzeczpospolitej", najnowszy raport Izby ostro krytykuje efektywność polskiego systemu emerytalnego. Choć już kilka tygodni temu NIK zwracała uwagę na ryzyko związane z wypłacalnością ZUS, dziś gani go za mierne efekty ściągania należności, które sięgają astronomicznej kwoty 55 mld złotych.

Mało tego, wczoraj NIK poinformowała, że wyniki kontroli nadzoru rządu nad służbami specjalnymi dowodzą jego kompletnej nieefektywności. Mimo że szczegóły raportu są tajemnicą, już samo jawne jego omówienie pokazuje, że kontrolerzy nie zostawiają suchej nitki na patologicznym systemie, w którym służby specjalne kontrolowane są wyłącznie same przez siebie. To poważny cios w PO, borykającą się właśnie z najcięższym kryzysem od objęcia rządów – aferą taśmową. Warto przypomnieć, że polegała ona na nagrywaniu najważniejszych osób w państwie pod nosem służb specjalnych.

Wyniki kontroli przedstawianych przez NIK z pewnością nie budzą entuzjazmu w Kancelarii Premiera. Ale taka już natura Izby, że ustrojowo bliżej jej do opozycji niż rządzących. Jej zadaniem jest bowiem wytykanie rządzącym błędów, nieudolności czy niegospodarności, nie zaś ich pudrowanie. Nawet jeśli – jak twierdzą złośliwi – niezależność prezesa NIK jest elementem budowania przez niego własnego wizerunku, trudno mieć pretensje o to, że dobrze wykonuje swoją pracę.