Prezydent Andrzej Duda nie umiał się jednak wznieć ponad interes swojej byłej partii. Wskazanie Mateusza Morawieckiego jako tego, kto otrzyma misję tworzenia nowego rządu, daje prawicy przynajmniej jeszcze kilka tygodni pozostawania u władzy oraz mglistą perspektywę budowania większości parlamentarnej. Mglistą, i to bardzo, bo nie widać dziś żadnych racjonalnych przesłanek, że taka większość mogłaby się wyłonić.
Czytaj więcej
Zgodnie z zapowiedzią prezydent Andrzej Duda wygłosił orędzie do narodu, które dotyczyło "pierwszego kroku" na drodze tworzenia rządu. Wcześniej "Rzeczpospolita" informowała, że prezydent powierzy misję formowania rządu Mateuszowi Morawieckiemu.
Jedyne, co decyzję prezydenta uzasadnia, to nawet nie logika, a solidarność z kolegami partyjnymi, którzy potrzebują jeszcze trochę czasu, by wyczyścić komputery, popalić niepotrzebne papiery i próbować zastawić na nową ekipę pułapki. A i na to czasu jest niewiele, bo jeśli w tzw. pierwszym kroku konstytucyjnym wskazany przez prezydenta kandydat rządu nie utworzy, Sejm przedstawi swojego kandydata nie później niż na początku grudnia, a ten uzyska (jeśli uzyska) wotum zaufania przed Bożym Narodzeniem.
Na co liczy prezydent Andrzej Duda
Czy ten kalendarz jest poprawny? Tak, jeśli nie zajdzie jakaś nieprzewidziana okoliczność. Jaka? Choćby taka, że Morawieckiemu uda się jednak jakoś sklecić nowy rząd. Tyle że z dzisiejszej perspektywy to istne mission impossible. Dzisiejszej! Ale czy jutrzejszej, tego już do końca nie można być pewnym. I na to pewnie po cichu liczy prezydent.