Oficjalnie ogłaszając początek kampanii wyborczej, Donald Tusk w poniedziałek zamknął pewien etap w opozycyjnej polityce. Przewodniczący Platformy Obywatelskiej wysłał sygnał, że to już nie czas na dywagacje o jednej, dwóch czy trzech listach wyborczych, ale walki o każdy głos. Ogłaszając szefową sztabu wyborczego, pokazano też, że PO nie będzie się oglądała na pozostałe partie opozycyjne, ale bierze się za przygotowania do wyborów.
Jednocześnie Tusk dał jeszcze jeden ważny sygnał: że – tak samo jak jego główny konkurent, czyli Jarosław Kaczyński – słucha głosów swoich wyborców. Bo ostatnie tygodnie minęły pod hasłem szemrania przeciw Tuskowi nawet wśród zagorzałych zwolenników opozycji. Pytano czy Tusk nie jest już zbyt zużyty politycznie, wytykano mu spory negatywny elektorat. Wreszcie zastanawiano się, czy Platforma nie powinna postawić na Rafała Trzaskowskiego. Może nawet sam Tusk powinien postawić na Trzaskowskiego i odsunąć się w cień pod koniec lata?
Czytaj więcej
Wspólne wystąpienie Donalda Tuska i Rafała Trzaskowskiego ma otworzyć nowy etap dla Platformy Obywatelskiej.
W samym środku tych dywagacji Donald Tusk ogłosił początek kampanii wyborczej, stając w Białej Podlaskiej obok Rafała Trzaskowskiego. Chcieli pokazać, że przewodniczący Tusk i wiceprzewodniczący Trzaskowski działają razem, prowadzą jedną kampanię, współpracują, a nie zajmują się kombinowaniem.
Dwie rzeczy jednak w tej całej układance budzą lekkie zdziwienie. Pierwsza to fakt, że Rafał Trzaskowski dotąd prawie w ogóle nie angażował się w kampanię. Oczywiście, jest prezydentem Warszawy i gdyby porzucił prezydenturę w stolicy, to PiS i Solidarna Polska urządziłyby mu piekło. Ale równocześnie nieobecność Trzaskowskiego w kampanii była dość ostentacyjna. Czyżby rzeczywiście PO chciała go trzymać niezużytego i wprowadzić na scenę dopiero w ostatniej chwili? Wygląda to dość dziwnie.