Jeszcze niedawno rząd PiS uważał, że stopy procentowe w Polsce są za wysokie. Taka jest geneza pomysłów na pomoc dla kredytobiorców, w tym niemal powszechnych wakacji kredytowych. Ustawa, która może kosztować banki około 20 mld zł, nie weszła jeszcze w życie, a już rząd uznał, że problemem są zbyt niskie stopy, i za to również zapłacić mają banki.
Prezes Jarosław Kaczyński na sobotnim spotkaniu z mieszkańcami Bielska Podlaskiego oświadczył, że jeśli banki radykalnie nie podniosą oprocentowania „oszczędności”, to muszą się liczyć z dodatkowym podatkiem od zysków. Jak podkreślił, to nie jest tylko jego opinia, ale także premiera Mateusza Morawieckiego.
Czytaj więcej
Prezes PiS ostrzegł, że banki zostaną obłożone nowym podatkiem, jeśli nie zaczną radykalnie podnosić oprocentowania depozytów.
Trudno powiedzieć, na jakiej podstawie szef rządzącej partii uznał, że oprocentowanie „oszczędności” jest za niskie. Bez problemu można dzisiaj otworzyć lokatę terminową w banku, która da stopę zwrotu na poziomie 6 proc. lub nieco więcej. Tak się składa, że to dokładnie tyle, ile wynosi obecnie stopa referencyjna NBP. Jeśli ta stopa wzrośnie – co jest pewne – oprocentowanie środków w bankach też pójdzie do góry. Owszem, długo pozostanie poniżej stopy inflacji, która w czerwcu sięgnęła już 15,6 proc., ale to samo dotyczy przecież oprocentowania kredytów. Mamy ujemne – w ujęciu realnym – oficjalne stopy procentowe, więc tak samo jest z pozostałymi stopami procentowymi w gospodarce.
Premier Morawiecki już w połowie maja narzekał, że oprocentowanie depozytów jest za niskie, a jego podniesienie uznał za „kluczowy cel gospodarczy”. W tym celu podniósł oprocentowanie obligacji detalicznych, co miało sprawić, że banki – zagrożone odpływem oszczędności – też zwiększą atrakcyjność lokat. Cel chyba został osiągnięty. Wprowadzone przez MF z początkiem czerwca roczne obligacje „antyinflacyjne” mają oprocentowanie w pierwszym miesiącu na poziomie 6 proc., a w kolejnych na poziomie stopy referencyjnej NBP. Dwuletnie są oprocentowane nieco lepiej, na 6,25 proc. w pierwszym roku i na poziomie stopy referencyjnej NBP później. Jeśli kierownictwo rządzącej partii uważa, że to jest niegodziwe traktowanie oszczędzających, w każdej chwili może uatrakcyjnić ofertę MF. Może też, jak to zresztą czyniło, wywierać presją na banki kontrolowane przez Skarb Państwa, aby to one radykalnie zwiększyły oprocentowanie swoich produktów oszczędnościowych. Biorąc pod uwagę dominującą pozycję tych banków, konkurencja musiałaby się do tego dostosować.