Premier Mateusz Morawiecki ostentacyjnie dystansując się od 4 czerwca 1989 roku i sprowadzając tamte wydarzenia do „zbojkotowanych przez wielu Polaków wyborów”, zachowuje się tak, jak zachowywałby się Francuz, który uznałby, że Napoleon powinien był wiedzieć, gdzie znajdują się Blucher i Grouchy. A skoro tego nie wiedział, to należy prychnąć z dezaprobatą pomstując na krótkowzroczność cesarza i uznać, że historia Francji powinna była potoczyć się zupełnie inaczej. Problem w tym, że przegrane bitwy łatwo jest wygrywać dopiero z perspektywy lat, znając dokładnie ich przebieg. Tak samo jak łatwo jest po latach podejmować na nowo decyzje polityczne, które kiedyś zostały podjęte, wiedząc dobrze co przyniosła przyszłość.
W wyborach z 4 czerwca 1989 roku wzięło udział 62 proc. uprawnionych. Ci, którzy skandowali w tamtym czasie, że „z komuną układy są dowodem zdrady” byli w mniejszości. Obecnie o takiej frekwencji wyborczej możemy jedynie marzyć – w 2015 roku posłów i senatorów wybierało niespełna 51 proc. uprawnionych. Jakoś jednak nie słychać z ust premiera, aby ten ubolewał, że wybory z 2015 roku zostały „zbojkotowane przez wielu Polaków”.
Przeczytaj też » Chrabota: Gdzie 4 czerwca 1989 był Mateusz Morawiecki
Prawda o wyborach z 1989 roku jest taka, że były one dla antykomunistycznej opozycji (w której przecież działali wówczas bracia Kaczyńscy) wielką niewiadomą. Równie dobrze mogły one przynieść wolność, jak i kolejny stan wojenny. Strona solidarnościowa musiała obawiać się, że licytując za wysoko straci wszystko – bo już raz, w 1981 roku, tak się stało. Sam fakt, że wciąż mający w ręku aparat przemocy komuniści zgodzili się na jakąś formę wolnych wyborów w tamtym czasie dla wielu musiał wydawać się planem maksimum. ZSRR rozpadnie się dopiero za dwa lata, Polskę w 1989 roku wciąż otaczały demokracje ludowe, które w przeszłości nie miały oporów przyjść z bratnią pomocą Czechom, gdy tym zamarzyła się zaledwie namiastka wolności. Oczywiście można było zagrać va banque – ba, prawdopodobnie takie zagranie mogłoby zakończyć się sukcesem, bo komunizm walił się już pod własnym ciężarem. Ale to wiemy w 2018 roku. W czasach, gdy już nie grozi nam „bratnia pomoc”, rozlew krwi na ulicach polskich miast czy widmo wojny domowej, możemy dowolnie podbijać stawkę. Ale to już było – i się nie powtórzy. Nie zmienimy przeszłości.
A skoro jej nie zmienimy nauczmy się ją szanować. Wybory z 4 czerwca 1989 roku były pierwszym krokiem do wolności – tej wolności, dzięki której Polacy w 2015 roku mogli oddać stery władzy w ręce PiS-owi. Premier Morawiecki powinien pamiętać, że stoi na czele III RP – państwa, które narodziło się po 1989 roku. Że nie jest doskonała? Że chce ją zmieniać? W porządku. Ale szacunek dla tych, dzięki którym może to robić, należy zachować. A Morawiecki może być premierem nie tylko dzięki Jarosławowi Kaczyńskiemu, ale również dzięki Lechowi Wałęsie i Solidarności.