I zapewne mają rację, bo niespełna czteroprocentowe wrześniowe zmniejszenie liczby ofert zatrudnienia zgłaszanych do urzędów przez pracodawców większych problemów jeszcze nie zapowiada. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że taka sytuacja ma miejsce po raz drugi w tym roku.
Coś jednak jest na rzeczy. Z jednej strony wciąż słyszymy o firmach poszukujących rąk do pracy, bez których nasza rozwijająca się gospodarka może się w końcu zadławić. Z drugiej mamy na przykład ponad 50-procentowy wzrost liczby chętnych konkurujących o jedną ofertę w województwie opolskim.
Widać coraz wyraźniej, że najprostsze sposoby ograniczania bezrobocia powoli się wyczerpują. Niewidzialna ręka rynku, która do tej pory zgrabnie wyłuskiwała rozrywanych fachowców do pracy w Polsce, a innych wysyłała w tym samym celu na Zachód, ma coraz większe problemy ze złapaniem odpowiednich kandydatów. Być może dlatego firmy coraz mniej chętnie zgłaszają się do urzędów pracy problemem staje się bowiem nie ilość ofert pracy, tylko jakość tych, którzy jeszcze jej szukają.
To ten moment, w którym państwo musi pokazać, że także ono potrafi walczyć z bezrobociem. Przez kilkanaście ostatnich miesięcy bezrobocie zwalczało się prawie bez udziału państwa, ale dłużej już tak nie będzie. Teraz każdy kolejny procent zmniejszenia bezrobocia będzie wymagał wysiłku i pomysłów na promocję zatrudnienia, aktywizację zawodową, wsparcie przekwalifikowania pracowników, a także, co najtrudniejsze, kolejnej dyskusji chociażby o wieku emerytalnym.
Nowemu ministrowi pracy nie będzie łatwo o sukcesy w zmniejszaniu bezrobocia. Ale jeśli będzie je miał, oznaczać to będzie, że udało się coś więcej, niż wykorzystać wzrost gospodarczy i otwarte granice.