Nic w tym dziwnego. Ciekawość to naturalna cecha człowieka. Pytanie jednak brzmi: czy wyborcy mają prawo do wiedzy o osobistych sprawach osób publicznych?
Odpowiedź musi być twierdząca. Tak, wyborcy mają prawo wiedzieć, czy ich przedstawiciele to osoby na co dzień uczciwe, lojalne i solidne w prywatnych relacjach. Większość ludzi nie jest równocześnie dr Jeckyllem i panem Hyde'em, więc wszelkie przywary, które wykazuje w życiu prywatnym, powiela także w swojej działalności publicznej. A to ma ogromne znaczenie, gdy ocenia się posłów czy ministrów, których decyzje przecież mają spory wpływ na życie obywateli.
Wyborcy, którym na tym zależy, mają więc prawo pytać polityków o ich życie osobiste (bywa, że robią to w ich imieniu niektóre media), choć oczywiście od polityków zależy, czy na takie pytania odpowiedzą. Ale jeśli ktoś nie chce narażać się na tego typu niekomfortowe sytuacje, nie musi pchać się do życia publicznego.
Zupełnie inaczej sytuacja wygląda, gdy wiedza o życiu prywatnym polityków jest używana przez ich konkurentów. Na przykład, gdy jeden polityk powie publicznie, że nielubiany przez niego kolega nie płaci alimentów. Trudno w takim przypadku uwierzyć, że robi to w interesie publicznym. Wręcz przeciwnie – można być niemal pewnym, że chodzi wyłącznie o polityczną zemstę. I najprawdopodobniej tak było w przypadku Jarosława Kaczyńskiego i Ludwika Dorna.
Nie akceptują takiego zachowania także uczestnicy sondażu "Rzeczpospolitej". Niemal 90 proc. pytanych uważa, że fakty z prywatnego życia nie powinny być używane w politycznej walce.