[b][link=http://blog.rp.pl/zubowicz/2009/03/18/widzowie-wybieraja-przeszlosc/]skomentuj na blogu[/link][/b]
Czyżby historia naszego kraju tak nie interesowała polskich twórców? Była dla nich tak mało ekscytująca? Może za bardzo prowincjonalna? A może problem tkwi w tym, że zdaniem decydentów Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, który rozdziela dotacje dla filmowców, takie obrazy się nie sprzedają, bo Polaków kino historyczne zwyczajnie nie obchodzi?
Tymczasem z sondażu przeprowadzonego przez GfK Polonia na zlecenie "Rzeczpospolitej" wynika, iż według 43 proc. ankietowanych filmów o współczesnej historii Polski powstaje za mało. Niemal co piąty z nas chciałby obejrzeć film o Józefie Piłsudskim, tylko nieco mniej o gen. Sikorskim. Ciekawiłaby nas opowieść o bitwie pod Monte Cassino, powstaniu warszawskim czy odzyskaniu niepodległości w 1918 r.
Czy rzeczywiście poszlibyśmy na takie filmy do kina? Wielki frekwencyjny sukces "Katynia", który w 2007 roku obejrzało 2,7 miliona widzów, pokazuje, że owszem i że popytem nie cieszą się jedynie komercyjne pewniaki, ładnie opakowane, ale puste w środku. Polacy są spragnieni filmów mówiących o naszej historii. A sprawdzające się swego czasu w polityce hasło: "Wybierzmy przyszłość" – w obliczu tego, że historia naszego kraju była wypierana z przestrzeni publicznej jako uciążliwy bagaż – niekoniecznie do nas przemawia.
Prawdą jest, że historię najlepiej poznaje się z książek, ale nic tak nie porusza wyobraźni jak dobry, widowiskowy film. Nic też nie ma takiej siły oddziaływania – również za granicą. Kiedy na ekrany światowych kin wchodziła "Walkiria" opowiadająca o losach pułkownika Clausa von Stauffenberga, "Frankfurter Allgemeine Zeitung" napisał: "Ten film ukształtuje wizerunek Niemiec na dziesięciolecia".