Po bulwersujących pogróżkach wobec IPN tym razem naciskom rządu może zostać poddany uniwersytet. Nawet w czasach PRL władze starały się udawać, że szkoły wyższe nie podlegają ich bezpośredniej kontroli – u schyłku lat 80. milicja na teren uczelni wstępu nie miała. Wypada więc raz jeszcze wyraźnie powtórzyć: środowisko naukowe ma prawo do dyskusji nad pracą Zyzaka. Ale politykom od tego wara.
Premier Tusk zapowiedział także, że w sobotę wyrazi stanowisko na temat przyszłości IPN oraz tych środowisk, których działania "podważają polskie interesy".
Należałoby przestrzec pana premiera przed samozwańczym mianowaniem się naczelnym strażnikiem polskiego interesu historycznego. Zbyt często bowiem ta misja bywa utożsamiana z żądaniami Lecha Wałęsy, aby jedyną wersją jego biografii była ta, którą tworzy instytut jego imienia. Taki "immunitet historyczny" kłóci się ze standardami demokratycznego państwa oraz wolności słowa.
Czyżbyśmy więc byli świadkami próby ustanowienia czegoś na kształt przedwojennej ustawy o obronie czci Józefa Piłsudskiego? Wtedy za krytykę Marszałka groziło więzienie. Trudno oprzeć się wrażeniu, że dziś coś podobnego dzieje się z obroną czci Lecha Wałęsy. Czci, którą za pomocą decyzji administracyjnych chce chronić rząd. Czci, podkreślmy, tylko Wałęsy, bo innych bohaterów "Solidarności" to nie dotyczy – premier jakoś nie reaguje, gdy ten sam Wałęsa obraża Annę Walentynowicz.
Pomysł ustanowienia państwowej ochrony jednej wizji historii Polski jest niebezpieczny. A jeśli premier liczy na to, że za pomocą ostrego tonu i gniewnych zapowiedzi zastraszy "nieprawomyślnych" obywateli, to się głęboko myli.