Raz po raz słyszę o groźbie pandemii, o nadciągającej apokalipsie. Nawet najmniejsze podejrzenie traktowane jest z najwyższą powagą. Rzeczywiście, od dawna już żadna nowa choroba nie pochłonęła w tak krótkim czasie tylu śmiertelnych ofiar. Czy jednak nasza reakcja nie pokazuje też innej prawdy?
Nigdy jeszcze, sądzę, tak szybko i tak skutecznie ludzie nie potrafili zmagać się z chorobami, epidemiami, katastrofami. W przypadku świńskiej grypy stwierdzenie faktu zachorowania zbiegło się z powszechną informacją o niej. Wyobraźmy sobie, jak by to wyglądało w przeszłości. Ile osób musiałoby jeszcze umrzeć, jak straszne rzeczy musiałyby się wydarzyć, by wprowadzono zabezpieczenia.
W końcu epidemie towarzyszą ludziom od samego początku dziejów. Ich pojawienie nieraz potrafiło w rozstrzygający sposób wpłynąć na historię, na zwycięstwo lub klęskę państwa, na obyczaje i moralność. Wystarczy sięgnąć po pierwszy i zarazem być może najbardziej wstrząsający opis epidemii w „Wojnie peloponeskiej” Tukidydesa. Jej skutkiem, pokazuje grecki historyk, było nie tylko poważne osłabienie Aten, co przyczyniło się w przyszłości do klęski w wojnie ze Spartą, ale też całkowite odwrócenie wartości. Okazało się, że masowa śmierć potrafi zniszczyć ludzkie więzy, że w obliczu dotykających wszystko błahości i rozpadu słowa tracą swój sens, a to, co było godne pochwały, nagle przestaje budzić uznanie. Nie mniej poruszające są inne, jak choćby w „Narzeczonych” Manziniego czy „Dżumie” Camusa, literackie opisy śmiercionośnych epidemii. Dziś można powiedzieć, że dzięki niezwykłemu rozwojowi medycyny świńska lub ptasia grypa czy też inne choroby, które jeszcze w ubiegłym wieku mogłyby pociągnąć za sobą miliony ofiar, znajdują się pod kontrolą. Świat nigdy nie był tak bezpieczny jak obecnie.
Jednocześnie owo bezpieczeństwo zdaje się wciąż czymś niepewnym, ulotnym, jakby wykradzionym przeznaczeniu. Tym, co najbardziej uderza w doniesieniach o epidemii, jest kryjący się za nimi strach. Im bardziej ludzkość jest bezpieczna, tym większe przerażenie budzi każda informacja o groźbie zagłady. Na tym chyba polega paradoks kultury Zachodu: skoro cały wysiłek cywilizacji skupia się na skuteczniejszym opanowaniu natury, to każda porażka, każdy dowód pokazujący, że jej złe moce nie zostały ujarzmione, budzi nieproporcjonalną panikę. Rozwój technologii nie może wyeliminować tego, co w ludzkim losie ostateczne: zderzenia ze śmiercią. A współczesny człowiek Zachodu, tak ufający zewnętrznej technice i nauce, okazuje się wobec niej często bardziej bezradny niż jego przodkowie.
[ramka]Skomentuj [link=http://blog.rp.pl/lisicki/2009/05/01/swiat-w-cieniu-epidemii/]na blogu[/link][/ramka]