Jeśli wierzyć pewnej grupie mocno nagłaśnianych w mediach „autorytetów”, Polacy powinni wykazywać się nieskończoną wyrozumiałością wobec historycznych fałszerstw dokonywanych dla poprawienia samopoczucia innych narodów. Stepan Bandera był wprawdzie terrorystą, zbrodniarzem i inspiratorem rzezi Polaków, ale nie miejmy za złe Ukraińcom, że stawiają mu dziś pomniki, bo potrzebują jakiegoś bohatera, a innego rzekomo nie mają. Niemieccy „wypędzeni” (stosowniej byłoby nazywać ich „uciekinierami”) wymuszają wprawdzie na państwie Niemieckim fałszowanie historii, ale udawajmy, że nie zauważamy, bo służy to pozyskaniu ich głosów dla naszych niemieckich przyjaciół. A od Rosjan nie wymagajmy, aby przyznali jaką rolę naprawdę odegrał ZSSR w wojnie światowej, bo na wyidealizowanym obrazie bohaterskiej „wielkiej ojczyźnianej” zbudowali całą swą tożsamość i byłoby okrutne wyprowadzać ich z błędu.
W przeddzień okrągłej rocznicy napaści na Polskę, zakończonej jej rozbiorem, eksterminacją i półwieczem niewoli, szczególnie głośno brzmią głosy usprawiedliwiaczy realizowanej z niezwykłym tupetem propagandy historycznej Kremla. Mało kto ma wprawdzie czelność negować, jak czynią to oficjalne rosyjskie władze, istnienie tajnego protokołu do paktu Ribbentrop – Mołotow, dowodzić, że miał on służyć oddaleniu wojny od ZSSR albo twierdzić, że ludność wschodniej Polski i krajów Bałtyckich sama, dobrowolnie chciała do „ojczyzny proletariatu”. Ale relatywizując winy ZSSR wciąż gorliwie upowszechnia się mediach mity sowieckiej propagandy. Wciąż słyszymy o „nieprzygotowaniu” sowietów do wojny, o „słabości” wyniszczonej czystkami Armii Czerwonej, wyposażonej na dodatek w „przestarzałe i lekkie” czołgi, a nade wszystkim o tym, że Stalin nie chciał wojny, panicznie się jej bał i ufał Hitlerowi.
Prawda, udowodniona w licznych opracowaniach historycznych, jest zupełnie inna. Stalin chciał wojny światowej i dążył do niej bardzo konsekwentnie przez wiele lat, podporządkowując jej cały potencjał ogromnego kraju, jaki znalazł się pod władzą bolszewików. Od samego początku stawiał na Hitlera, jako tego, kto zburzy wersalski ład i pchnie państwa kapitalistyczne do wyniszczającej wojny, która, zgodnie z doktryną, doprowadzi do światowego zwycięstwa rewolucji komunistycznej.
Stalina usiłuje się dziś przedstawić jako rosyjskiego imperialistę, kolejnego w szeregu carów, kierującego się chęcią podboju i rusyfikacji Polski czy Mandżurii jako nowych kolonii. To historyczny fałsz. Retoryka ojczyźniana, a potem imperialna, pojawiła się w ZSSR dopiero w chwili, gdy Niemcy podeszli pod Moskwę. Komuniści przekonali się wtedy, że mimo całej indoktrynacji, walka za sprawę światowego komunizmu niespecjalnie ich poddanych interesuje, i tylko hasło „spasaj Rossiju” może wykrzesać z nich większą ofiarność, niż w pierwszych miesiącach wojny, kiedy to całe dywizje łatwo szły w rozsypkę lub poddawały się. Ale tej retoryki nie można rzutować na działania sowieckiego przywództwa w latach trzydziestych, a tym bardziej tłumaczyć nią np. paktu Stalina z Hitlerem.
Doktryna, wyznawana na Kremlu, stawiała sprawę jasno: kapitalizm wytwarza „nierozwiązywalne sprzeczności”, wskutek których wojna jest nieuchronna. Jest też pożądana i nieodległa. Kierując się tym przekonaniem, Stalin czynił przygotowania wojenne na skalę w historii nieznaną i nie spotykaną. Zagłodził miliony ludzi, aby za sprzedaną żywność budować wielkie zakłady zbrojeniowe i kupować technologię. Uruchomił program szkolenia 150 tysięcy pilotów i setek tysięcy spadochroniarzy, uruchomił produkcję czołgów, dział i samolotów przekraczającą moce produkcyjne całej reszty świata, wszystkich razem wziętych krajów „kapitalistycznych”, włącznie z również szykującymi się do wojny Niemcami.