Piosenka ta w mocnych, rockowych rytmach opowiada o polskich Termopilach, bohaterskiej obronie Wizny we wrześniu 1939 roku, gdzie – według niepotwierdzonych szacunków – na jednego walczącego Polaka przypadało 40 Niemców. Nie zalałem się wówczas co prawda rzewnymi łzami, ale pomyślałem: "A czemu nasi tak nie mogą?!". I już wiem czemu.
Odpowiedź przyniósł casus Pawła Kukiza, który w 70. rocznicę napaści sowieckiej na Polskę umieścił w Internecie piosenkę "17 września". Myliłby się ktoś, sądziwszy, że doczeka się recenzji. Oprócz stosunkowo niewielu pochwał i bluzgów, zresztą całkowicie niezwiązanych z piosenką, na pierwszy plan wybiła się charakterystyczna nuta – oto Kukiz, do niedawna wspierający Platformę Obywatelską, zapisał się teraz do PiS.
Internauci nie mieli wątpliwości – śpiewanie o 17 września jest żenadą i jednoznaczną deklaracją polityczną. "Dyspozycyjny, nawiedzony, skończony" – podsumowuje dokonania Kukiza jeden z byłych fanów. Inni wdają się w mniej lub bardziej cenzuralne dywagacje na temat spustoszeń, jakie w ciągu wielu lat poczynił w jego organizmie alkohol (hm, jeszcze dwa lata temu, wychwalając Donalda Tuska, był okazem zdrowia). Są też tacy, co ostrzegają, że "Pisiory to ciemniaki bez grosza i nikt nawet płyty nie kupi ani na koncert nie przyjdzie".
Czytając to, zorientowałem się, że nie nadążam za podziałem polskiej historii na daty partyjne. Jak rozumiem, 1 września jest platformerski, bo wiadomo: Gdańsk, Westerplatte, Tusk. 17 września i powstanie warszawskie – "Kaczory". Grunwald i zdobycie Moskwy pewnie też dla PiS, z kolei Platforma bierze odsiecz wiedeńską (wiadoma rzecz, Europa!) oraz Monte Cassino (tam jeździmy na wakacje).
Drodzy panowie, jak już podzielicie wszystkie ważniejsze daty, to uprasza się o pamięć o pomniejszych. Dajcie SLD choć potop szwedzki, dogadają się ze skandynawskimi feministkami. Aha, Psie, nomen omen, Pole zaklepał już sobie PSL.