O ile jednak wybór Buzka był sukcesem jego samego oraz szefa rządu, o tyle porażka Cimoszewicza jest po prostu porażką Cimoszewicza. Nikt nie będzie załamywał rąk ani rozdzierał szat. Sekretarz Rady Europy to mało znaczące stanowisko i Polska niewiele by na nim zyskała. Jednocześnie premier Tusk profilaktycznie nie wypowiadał się zbyt często na temat swojego kandydata, aby – w przypadku przegranej – uniknąć "ochlapania".
– Cimoszewicz nie przyniósł Polsce wstydu – zawyrokował we wtorek Tusk, stosując, może nieświadomie, retorykę kibiców piłkarskich. Kiedy wynik brzmi 2:3, mówimy: "przegrali z honorem", a nie "przegraliśmy z honorem"... Kiedy zaś jest 3:2, to znaczy, że "wygraliśmy", a nie "wygrali".
Od niepowodzenia się odsuwamy, do triumfu chcemy się przytulić.
Tusk nie ma więc nawet zadrapania, a Cimoszewicz jest mocno poharatany. Któraż to bowiem polityczna klęska senatora? Przegrał w wyborach prezydenckich 1990 roku, 15 lat później wycofał się z rywalizacji, jako premier zasłynął głównie wypowiedzią na temat powodzian. Nie udało mu się zreformować SLD i w środowisku lewicy pozostał outsiderem. Gdy zaś zgodził się kandydować na szefa Rady Europy, wielu dawnych towarzyszy uznało go za zdrajcę.
Tusk gładko pozbył się przeciwnika w boju o prezydenturę. Cimoszewicz zapewne nie zaryzykuje następnej klapy. A i Grzegorz Napieralski zapewne nie będzie go namawiał do startu, bo tak się składa, że właśnie namawia kogoś innego.