To jaskrawy nonsens, gdyż można być niekatolikiem i radykalnym przeciwnikiem aborcji. Przeciwnicy aborcji mogą być (i są) wyznawcami innych religii, a także ateistami. Trudno uwierzyć, aby taka oczywistość nie mieściła się w głowie sędzi Soleckiej.
Weźmy jednak w nawias intelekt pani sędzi. Stwierdzenie powyższe wpisuje problem aborcji w wojnę religijną. Zgodnie z jej prostym przesłaniem katolicy są przeciwnikami aborcji, niekatolicy – jej zwolennikami. Środowiska feministyczne używające Alicji Tysiąc jako emblematu bardzo chciałyby zredukować spór o aborcję do poziomu wojny religijnej, a sprzeciw wobec niej uznać wyłącznie za katolicki dogmat. I w konsekwencji oburzyć się: jakim prawem niekatolikom narzuca się katolickie zasady? W tym duchu wyrok przeciw „Gościowi Niedzielnemu" uzasadniała sędzia Solecka.
Przy takim postawieniu sprawy ulatnia się cały moralny wymiar aborcji. Ot: „mój brzuch jest moją sprawą" – jak głosiły, a może ciągle głoszą, feministki. Wnioskiem z tego sloganu jest dopuszczalność aborcji do momentu wydobycia dziecka z brzucha matki.
Jednak zagadnienie nie dotyczy brzucha, ale tego, co w środku. A sprzeciw wobec aborcji jest wyborem moralno-cywilizacyjnym, a nie bezrozumnym przesądem. Nawet osoby, które deklarują niewiedzę co do momentu, w którym płód można uznać za człowieka, powinny być przeciwnikami aborcji.
Jeśli bowiem nie wiemy, czy coś jest człowiekiem, to miarą naszej moralno-cywilizacyjnej dojrzałości jest traktowanie tego czegoś jako człowieka. A przecież nawet zwolennicy aborcji uznają, że w pewnym momencie płód staje się człowiekiem, gdyż mało kto z nich postuluje możliwość jego likwidacji do momentu narodzin.