No cóż, łatwo mówić o miłości, kiedy właśnie wygrało się wybory parlamentarne. Po dwóch latach rządów, w obliczu największego kryzysu politycznego Tusk całkowicie zmienił retorykę. Z misjonarza miłości przedzierzgnął się w bojownika. Z człowieka kompromisu – w bezwzględnego szeryfa.
Przynajmniej w takiej roli wystąpił w środę. Można było odnieść wrażenie, że przemawia nie polityk, ale wódz prowadzący wojsko do ostatecznego starcia. Wystarczy sprawdzić, jak zmienił się słownik Tuska, teraz złożony niemal w całości z określeń militarnych. Co czeka Platformę? Bój, bitwa, konfrontacja. Czego stała się ofiarą? Brutalnego ataku i podstępnej pułapki. Co należy zrobić? Przegrupować siły, tak by na trudnym froncie wygrać w bezwzględnej walce brutalną wojnę polityczną.
Ale czy ta zmiana retoryki pozwoli premierowi odzyskać zaufanie do jego formacji politycznej? Czy najważniejsze decyzje – dymisje ministrów Andrzeja Czumy, Adama Szejnfelda oraz Grzegorza Schetyny, a także wszczęcie procedury odsuwania z urzędu szefa CBA Mariusza Kamińskiego – to właściwa odpowiedź na kryzys?
Z pewnością niektóre postanowienia szefa rządu można uznać za właściwe. Dobrze, że premier przyjął dymisję Andrzeja Czumy. Mimo swych zasług z przeszłości, okazał się on całkowitą pomyłką. Stronniczy, agresywny, łatwo i radykalnie atakujący przeciwników, broniący kolegów był zaprzeczeniem cech, jakie powinien mieć minister sprawiedliwości: stonowanie, ostrożność, bezstronność i niezależność.
Podobnie wydaje się, że rozsądne było odejście z rządu wicepremiera Schetyny oraz ministra Szejnfelda. Chociaż w przypadku tych dwóch polityków podane przez premiera powody dymisji mogą nieco zaskakiwać. Przecież oba nazwiska pojawiają się w związku z aferą hazardową.