To przygnębiające uczucie niepewności jeszcze się nasiliło, odkąd rząd Platformy Obywatelskiej stracił alibi (weto nieprzychylnego sobie prezydenta), którego używał do uzasadniania braku obiecanych reform, a mimo to nadal konsekwentnie unika przeprowadzenia zmian, jakie mogłyby uchronić Polskę przed katastrofą finansów publicznych i pozwolić naszemu państwu stać się przyjaznym dla przedsiębiorców. A także odkąd główna siła opozycji – Prawo i Sprawiedliwość – w istocie zredukowała swoją opozycyjność do zajmowania się tragedią smoleńską i rytualnego powtarzania "nie" w przypadku nielicznych inicjatyw rządu.
Nowe, rodzące się na naszych oczach ugrupowanie, cieszące się w najnowszym rankingu "Rz" poparciem zaledwie 1 proc. wyborców, nie ma jeszcze ani nazwy (jeśli nie liczyć nazwy Stowarzyszenia Polska Jest Najważniejsza), ani też programu, bo przecież pod przedstawioną ogólnikową deklaracją mogliby się podpisać politycy niejednej partii.
A to oznacza, że nie bardzo wiadomo, czego po nowej sile politycznej można się spodziewać. W związku z tym nie wiadomo też, czy inicjatywa ta, na razie mocno rozpieszczana przez media, podzieli los wielu podobnych i szybko, gdy tylko straci powab nowości, legnie na cmentarzysku pomiędzy tyluż wcześniejszymi, czy też – przeciwnie – stanie się w polskiej polityce nową jakością, jak jej dwie wielkie poprzedniczki – PO i PiS.
Z punktu widzenia interesu polskich wyborców i podatników sukcesem byłoby już choćby, gdyby skutkiem powstania nowego ugrupowania było przybliżenie nas, bodaj na jotę, do przeobrażenia Prawa i Sprawiedliwości w taką partię opozycyjną, która potrafiłaby skutecznie nakłaniać koalicję rządzącą do naprawiania Polski. A co za tym idzie, przybliżenie nas do przekształcenia Platformy Obywatelskiej w siłę reformatorską, która nie mogłaby sobie pozwolić na dalsze trwanie w błogim – i zarazem coraz kosztowniejszym dla naszego kraju – stanie nicnierobienia.