Oto bowiem wśród 211 posłów klubu PiS opowiadających się za Funduszem Odbudowy, który - według stanowiska Solidarnej Polski z kwietnia 2021 roku – „może w przyszłości zagrozić suwerenności Polski i zagrozić polskiej gospodarce”; stwarza ryzyko „wymuszenia na Polsce decyzji w kwestiach, w których Polska nie przekazała Unii kompetencji” oraz pozwala Komisji Europejskiej „zaciągać długi w imieniu wszystkich państw członkowskich, w tym Polski, w niespotykanej dotychczas skali”, zagłosował poseł bezpartyjny, Marcin Warchoł. Przy czym bezpartyjność Warchoł odkrył u siebie niedawno, a dokładnie w momencie, gdy postanowił ubiegać się – z poparciem Solidarnej Polski – o stanowisko prezydenta Rzeszowa. Bezpartyjność nie przeszkadza mu jednak w dalszym wchodzeniu w skład resortu sprawiedliwości – udzielnym księstwie Solidarnej Polski w rządzie. I tenże Warchoł podniósł rękę za – tu zacytujmy Zbigniewa Ziobrę – „wyłomem w suwerenności państwa na rzecz organów unijnych”.

Pytany o swoje głosowanie Marcin Warchoł stwierdził, że „rozumie wszystkie zagrożenia związane ze zmianami ustrojowymi w UE”, ale „zdecydowały jednak środki dla Rzeszowa”. - Dynamiczny rozwój miasta, ciężka praca, kontynuowanie wizji prezydenta Ferenca, który zawsze sięgał po środki dla Rzeszowa, korzystając z każdej nadarzającej się możliwości. Dla mnie zawsze tylko Rzeszów – podsumował Warchoł.

Czyli tak – Solidarna Polska uważa głosowanie za ratyfikacją Funduszu Odbudowy jako zagrożenie dla Polski na tyle istotne, iż – stawiając na szali trwanie koalicji Zjednoczonej Prawicy – głosuje wbrew własnemu rządowi i własnemu premierowi. Janusz Kowalski chciał nawet umierać za weto ws. unijnego budżetu. Politycy Solidarnej Polski chodzą po stacjach telewizyjnych i rozdzierają szaty, że oto Europa będzie już bezkarnie ingerować we wszystkie dziedziny naszego życia, a „za fundusz zapłacimy więcej niż dostaniemy” (to znów Janusz Kowalski). A z drugiej strony „Rzeszów wart jest funduszu” niczym Paryż mszy – i popierany przez Solidarną Polskę kandydat jest gotów nie tylko nie umierać za weto, ale nawet podnieść rękę za Funduszem. Bo jest prawda życia i prawda ekranu. A ta pierwsza mówi, że sprzeciw wobec Funduszu mógłby kosztować kandydata cenne punkty procentowe w czasie wyborów prezydenckich w Rzeszowie.
 
I teraz wróćmy do owej wiarygodności, o której mówi minister Ziobro. Albo Fundusz Odbudowy to zagrożenie dla suwerenności Polski i trzeba kłaść się Rejtanem przed własnym rządem, bić na trwogę i podnosić larum. Albo chodzi o to, aby zrobić dużo hałasu, rzucić kilka barwnych metafor („weto albo śmierć!”), a potem – jak gdyby nigdy nic – robić dalej politykę jak zawsze, po przeliczeniu utraconej suwerenności na punkty procentowe w Rzeszowie.
 
Albo-albo. Trzeciej możliwości nie ma.