To z pewnością dobra wiadomość dla tych, którzy narzekają na niską frekwencję wyborczą w Polsce. I powód do satysfakcji dla autorów społecznych kampanii profrekwencyjnych, które wszak kierowane były głównie do ludzi młodych.  A nawet jeśli badani w rzeczywistości do lokali wyborczych nie dotarli, to przynajmniej wiedzą, że powinni brać udział w wyborach.

Możemy tylko mieć nadzieję, że obywatelska aktywność dzisiejszych młodych w przyszłości stanie się normą i Polacy z wszystkich grup wiekowych będą chętniej brali udział w głosowaniach. Bo  – jak słusznie zwracają uwagę socjologowie i politolodzy  – im wyższa frekwencja wyborcza, tym lepsza jakość  demokracji.

Kłopot w tym, że demokracja to nie tylko udział w wyborach – raz na cztery lata – lecz także codzienne zaangażowanie w dobro wspólne. A tu młodzi Polacy wypadają wręcz fatalnie. Zajmują ostatnie miejsce, jeśli chodzi o działalność w organizacjach młodzieżowych, kulturalnych czy sportowych (tylko  26 proc. pozytywnych  odpowiedzi, w Holandii –  aż 68 proc.). Niezbyt interesuje ich także praca społeczna – w zaangażowaniu w wolontariat są na trzecim miejscu od końca.

Czyżby więc ograniczali swoją aktywność obywatelską wyłącznie do udziału w wyborach, a w pozostałych dziedzinach życia stawiali na prywatność? Być może nie ma się im co dziwić. Czyż nie dostali na to przyzwolenia polityków?

"Nie ma lepszej demonstracji niż spędzająca ze sobą czas rodzina ani lepszego pochodu niż uśmiechnięci ludzie spacerujący po parku" – mówił w 2008 roku Donald Tusk w przemówieniu z okazji święta 3 Maja. Czyżby oznaczało to, że młodzi Polacy posłuchali premiera i dobrem wspólnym zajmują się wyłącznie podczas wyborów, a za najważniejszą działalność społeczną uznali grillowanie?