Jej autor, lekarz, ale także filozof, zwraca uwagę na niezwykłą arbitralność kategorii śmierci mózgowej, czyli uznania zgonu człowieka i potraktowania jego ciała jako rezerwuaru narządów do przeszczepu. Wprawdzie taki pogrążony w śpiączce człowiek wykazuje procesy życiowe, ale lekarze uznają, że nie ma powodu sztucznie ich podtrzymywać, jeśli jego ciało może przydać się innym.

Problem polega na tym, że ponieważ nie do końca wiemy, co to jest życie, nie potrafimy także określić momentu śmierci mózgu, gdy ciało pacjenta pozostaje przy życiu. Norkowski przytacza ileś przykładów ludzi, których mózgi uznano za martwe, ale dzięki uporowi rodziny lub opiekunów nie przerwano terapii, a oni nie tylko wracali do świadomego życia, ale okazywali się osobami pod każdym względem sprawnymi.

Przykłady te dowodzą, jak bardzo wątpliwe bywają "naukowe" podstawy rozpoznania mózgowej śmierci. Zresztą uczciwi lekarze przyznają, że to nie tyle nauka, ile kryteria prawne każą uznawać określony stan za śmierć mózgową. Prawnicy powołują się na opinie swoich ekspertów, a media domagają się ułatwienia procedur przeszczepów i – nie bez wpływu znaczących lobby – zwiększenia "pobrań" organów.

Kwestia ta ma wiele wymiarów, ale chciałem wskazać na to, jak łatwo w tej naszej, podobno wrażliwej, a w rzeczywistości wyłącznie sentymentalnej cywilizacji zakłada się, że określony człowiek staje się surowcem wtórnym. Trudno oddzielić tę sprawę od traktowania embrionów ludzkich jako materiału do wykorzystania. W obu wypadkach mamy do czynienia z brakiem refleksji nad stanem rzeczy, w którym pewne formy istnienia ludzkiego uznane zostają za niepełnowartościowe i potraktowane jako części zastępcze dla innych.