Byłby to finał krzepiący: oto medialna wrzawa zmusza  publiczną postać do choćby częściowego odwołania słów delikatnie mówiąc nieprzemyślanych. Mamy w Polsce kłopot z demokracją, ale nie mamy totalitaryzmu – to obraza ofiar rzeczywistych totalitaryzmów: hitlerowskiego i komunistycznego. Jeśli trudno się jednak cieszyć, to dlatego, że owe medialne wrzawy rozdzielane są nierówno. Ludzie, którzy obrażali opozycję, na przykład porównując ją do formacji faszystowskiej, cieszą się pełną wyrozumiałością.

Zarazem, choć  te przesadne reakcje, łącznie z notą MSZ,  są wyborczą hucpą, należało się takiej hucpy spodziewać. Z tej perspektywy patrząc, ojciec Rydzyk powinien przeprosić partię, której sprzyja, czyli PiS – bo dał jej oponentom poręczną broń do ręki na czas kampanii. Ta uwaga dotyczy też tych europosłów partii Kaczyńskiego, którzy przyczynili się do wywołania tego incydentu, a potem robili wokół niego wrzawę. Wspierając de facto tezy PO i wrogich PiS-owi mediów.

Przed Jarosławem Kaczyńskim stoi teraz dylemat. Jak nie porzucić sojusznika, który kontroluje emocje kilku procent wyborców, a równocześnie nie brać jego gestów i wypowiedzi na swoje barki – choćby dlatego, jeśli pominąć już argumenty moralne, że to zniechęci bardziej umiarkowany elektorat. Nawet część żelaznych wyborców PiS nie darzy ojca dyrektora zaufaniem, to wynika z sondaży. Wymaga to koronkowej gry, bo Radio  Maryja kontroluje także zachowania niektórych polityków PiS mając wpływ na ich kariery w okręgach. W tej konkretnej sytuacji jednak popełniono błąd, nadmiernie utożsamiając się z racjami ojca Rydzyka, które okazały się nie do obrony i których on sam częściowo się w końcu wyparł.

Na całym świecie dużym ugrupowaniem potrzebne są radykalne grupy, którym te duże ugrupowania się rewanżują. Ale ten rewanż nie może oznaczać podporządkowania się, wbrew własnym interesom. Ojca Rydzyka można zapewne choć trochę wychować.