Zamyślcie się Państwo nad tym zdaniem: „Już niedługo cała Europa z wyjątkiem Anglii będzie miała wspólną walutę". Wypowiedział je redaktor naczelny tygodnika „The Economist" Walter Bagehot. W roku 1877. To nie pomyłka – chodzi o wiek XIX.
Gdy padły cytowane słowa od czterech lat istniała Skandynawska Unia Monetarna grupująca Szwecję z Norwegią (wówczas połączone unią) i Danię. Unia emitowała nawet wspólną koronę. Od kilkunastu lat istniała też Łacińska Unia Monetarna, do której należało bodaj osiemnaście państw. Grupowała się wokół Francji, i choć nie emitowała własnego pieniądza, to zobowiązywała członków do utrzymywania kursów własnych walut względem francuskiego franka. Obie unie fiskalne rozpadły się tuż po I wojnie światowej. Mało kto je pamięta, nikt raczej też po nich nie płakał.
Słowa Bagehota warto dedykować tym, którzy głoszą nieunikniony charakter pewnych zjawisk i procesów. Tak samo nieuniknionych jak „naukowe" prawa, które miała zagwarantować ostateczne zwycięstwo globalnemu komunizmowi.
Jest jeszcze jedna historia z czasów Bagehota. Sześć lat przed jego wypowiedzią przestała istnieć inna unia monetarna. W 1871 niemiecki Zollverein przeistoczył się w Rzeszę Niemiecką. Wcześniej przez kilkadziesiąt lat była to wspólnota gospodarcza, której członkowie dostosowali swoje pieniądze do kursu pruskiego talara. Nadzorcą był Bank Pruski. Po zwycięstwie nad Francją to wszystko stało się niepotrzebne. Talary, guldeny i inne lokalne pieniądze ustąpiły miejsca Reichsmarce.
Proszę nie wyciągać zbyt łatwych wniosków. Marką zaczęli posługiwać się ludzie z różnych państw i państewek, lecz mówiący jednym językiem i uważający się za członków jednego narodu. Bawarczykom było bliżej do Prusaków niż Szwedom do Duńczyków. Lub Francuzom do Włochów.