Osobiście nie martwię się zbytnio wyrokiem, który został wymierzony Robertowi Fryczowi za stronę AntyKomor. Wszystko wskazuje na to, że pan Frycz ma troszeczkę za uszami i sąd miał prawo wydać wyrok taki, a nie inny. Choć może lepiej dla nas wszystkich byłoby, gdyby umorzył sprawę, bo taką możliwość zdaje się, że też miał.
Frycz to przeżyje, a groźba knebla jest na razie bardziej potencjalna niż realna. Przy czym lepiej jest grzmieć zawczasu, niż później obudzić się z ręką w nocniku. W tym momencie interesuje mnie jednak, co innego.
Po pierwsze, aby nie robić bohatera z kogoś, kto propaguje – nawet tylko wirtualnie – rzucanie ekskrementami w innych ludzi. Po drugie, aby zobaczyć właściwą miarę rzeczy.
Przywołuje się dziś sprawę bezdomnego Huberta H. Gdy przegooglujemy jej przebieg też zobaczymy pewien automatyzm działań wymiaru sprawiedliwości. Hubert H. zbluzgał policjantów, więc był ścigany. Przy okazji wyzywał ówczesnego prezydenta, więc podłapał się pod jeszcze jeden paragraf. Był recydywistą, więc tym bardziej policja miała co robić. Ku przerażeniu zresztą ówczesnej Kancelarii Prezydenta, bo jej urzędnicy – np. śp. Aleksander Szczygło – słusznie przypuszczali, że będzie to wizerunkowa katastrofa. Sprawę Huberta H. umorzono, ale Lechowi Kaczyńskiemu i tak ją pamiętano jako rzekomy dowód jego krwiożerczości.
Hubert H. był zapraszany do programów telewizyjnych. Robiono z nim wywiady. W sądzie broniła go Fundacja Helsińska. Był u Tomasza Lisa w programie „Co z tą Polską". Zamieszkał wtedy w hotelu, dostał jakąś kasę. Jakby kwestia jego losów była odpowiedzią na zawarte w tytule programu pytanie. W ogóle tych wywiadów była cała masa. Ciekawe, czy dziś Lis zaprosi Frycza. Obstawiam, że nie. Tak jak nie spełni swojej niedawnej zapowiedzi, że po artykule na temat ojca braci Kaczyńskich ukaże się dłuższa seria tekstów o ojcach innych polityków. Np. o znanym z ciężkiej ręki Donaldzie Tusku seniorze (zainteresowanych tematem odsyłam do biografii premiera autorstwa Andrzeja Stankiewicza i Piotra Śmiłowicza).