Pod naciskiem rynków finansowych przywódcy Unii Europejskiej od pięciu lat stopniowo przekazują kolejne kompetencje Brukseli. Nie mają wyboru, jeśli chcą, aby strefa euro uniknęła rozpadu. Muszą gwałtownie ograniczać wydatki na obronę. I, jak pokazuje bezsilność Zachodu wobec dramatu Syrii, są zmuszeni do coraz większych kompromisów, gdy idzie o prawa człowieka, bo nie stać ich na niezwykle kosztowną interwencję zbrojną.
„Czerwone linie”, poza którymi o suwerenności trudno mówić, nie zostały jednak – na szczęście – jeszcze przekroczone przez większość krajów zjednoczonej Europy, w tym przez Polskę. Jak je zdefiniować?
To przede wszystkim utrzymanie silnej pozycji finansowej i gospodarczej. Upokorzenie, jakie przeżywają Grecja i Portugalia, pokazują, że kto zbyt długo żyje ponad stan, ten w końcu będzie musiał słuchać dyktatu potężniejszych krajów.
Nie można także dopuścić do tego, aby organizacje międzynarodowe, w których pracują urzędnicy bez żadnej legitymizacji demokratycznej, przejęli zbyt dużo władzy. W szczególności dotyczy to prawa Komisji Europejskiej do decydowania o budżetach narodowych. To sedno kompetencji każdego parlamentu. Tu po drodze jest nam z Francją, która zablokowała zbyt daleko idące zapisy paktu fiskalnego.
Suwerenny pozostaje także kraj, który nie uzależnia swojego bezpieczeństwa od współpracy z jednym tylko państwem. To wyzwanie, przed którym staje dziś Polska z powodu wycofania się Ameryki z Europy.