Romantycy zawsze się bronią, że im nie chodzi o usprawiedliwianie samobójczych szaleństw, lecz o pochwałę bohaterstwa, które w dzisiejszych czasach może się jawić passé. Z kolei realiści twierdzą, że wcale nie nawołują do tchórzliwego asekuranctwa, lecz wskazują potrzebę racjonalnych kalkulacji, nawet w tak dramatycznych warunkach, kiedy nie pozostaje nic innego, jak sięgnąć po broń. Jedni i drudzy żyją w swoich odrębnych światach, i widocznie jest im tam dobrze.
Tymczasem to nie romantyzm czy realizm decydował o tym, czy ktoś szedł do powstania czy nie. Takie rozważania dobre są w czasach pokoju. W warunkach wojny następuje twarde zderzenie z rzeczywistością. Przerasta ono wyobraźnię intelektualistów. I wówczas znajdą się z jednej strony romantycy, dla których odwaga pozostanie wyłącznie teorią, z drugiej zaś – realiści, którzy będą mieli powód do tego, żeby chwycić za broń, mimo że wcześniej uważali to za bezmyślne działanie skazane na klęskę. Wtedy wszystko jest inaczej.
Ale żeby przyjąć tę prawdę do wiadomości, trzeba przezwyciężyć w sobie to, co Piotr Zychowicz nazywa w rozmowie z Agnieszką Kalinowską na łamach dzisiejszej „Rzeczpospolitej", „poprawnością patriotyczną". A to nie przychodzi łatwo.
Które z powstań było najważniejsze?