Od tej samej, która od roku wpływa nie tylko na działania dyplomacji, ale i rozmowy ludzi dalekich od spraw międzynarodowych. Czyli od rosyjskiej agresji na Ukrainie.
Biorąc pod uwagę, jak skomplikowana jest sytuacja na Wschodzie, polskim władzom udało się całkiem dobrze wybrnąć z trudności dyplomatycznych.
Wkład Moskwy w wyzwolenie obozu Auschwitz jest niepodważalny. Dlatego ktoś ważny musi ją reprezentować na uroczystościach. Jednak trudno, by to był ten najważniejszy. W naszym kraju wiele krytyki wywołało zaproszenie Władimira Putina w czerwcu zeszłego roku do Normandii, również na uroczystości rocznicowe, związane z drugą wojną światową. Jeśli Putin pojawiłby się teraz w Polsce, dobrze rozumiejącej, co się dzieje na Ukrainie, to trudno wymagać od innych, mniej zorientowanych, by w przyszłości wstrzymywali się od zapraszania prezydenta Rosji.
Rosja jest takim samym agresorem, jak była w czasie uroczystości w Normandii, i zapewne będzie nim jeszcze długo. Zachód musi to traktować poważnie, a poważne traktowanie polega także na ograniczaniu kontaktów z rosyjskimi VIP-ami do niezbędnego minimum.
Polsce udało się tak sformułować zaproszenie dla Moskwy, by nie skorzystał z niego sam Putin. Jednocześnie wygrała ważne starcie z Czechami. Prorosyjski prezydent Miloš Zeman wymyślił alternatywne uroczystości po to, by mógł się na nich pojawić Putin i zasugerować, że Polska to już tak daleko się w rusofobii posunęła, iż nawet rocznicę wyzwolenia Auschwitz trzeba obchodzić poza jej granicami.