Gdyby taka wpadka przydarzyła się organizatorom tej uroczystości 9 maja, z pewnością ponieśliby dotkliwą życiową porażkę. Zepsucie (celowe lub nie) chyba najważniejszego – obok fety z okazji pierwszej rocznicy aneksji Krymu – akcentu rosyjskiego widowiska propagandowego tego roku nie mogłoby ujść płazem. A ryzyko jest duże – według części rosyjskich mediów niektóre elementy pojazdu przypominają kartonową konstrukcję.
W Polsce współczesna Rosja jest często postrzegana przez pryzmat takich spektakli jak sobotnia parada. W kontekście prezydentury Władimira Putina powracają skojarzenia z epoką sowiecką, a nawet czasami stalinowskimi, kiedy ZSRR święcił triumf nad III Rzeszą. Przypadek „Armaty" jest dobrą ilustracją tego, co zostało z mocarstwowości sowieckiego imperium. Postrach budzą jedynie przeszłe dokonania Armii Czerwonej. I to pamięć o nich, a nie obecny rosyjski potencjał militarny, jest źródłem dumy narodowej, bez której nie sposób konsolidować społeczeństwa rosyjskiego.
Skądinąd ta masowa podatność Rosjan na przekaz propagandowy musi zastanawiać. Żelaznej kurtyny już nie ma, niejeden z nich bywał w świecie, na co dzień obcują z zachodnią popkulturą, która wylewa się z rosyjskich mediów (niedawna decyzja o tym, żeby nie dystrybuować amerykańskiego thrillera „System", należy do wyjątków). Także ich – zwłaszcza młode pokolenie – dopadła postmodernistyczna zaraza, docierająca wszędzie tam, gdzie ludzie mają telewizję satelitarną i internet. Powinni więc z portretów Stalina i czerwonych gwiazd najwyżej szydzić, a nie oddawać im cześć. Bo komunizm teraz jest przede wszystkim obciachem, takim jak popsuty czołg.
Może jednak bazujący na liberalnych wartościach zachodni indywidualizm – lansowany w krajach postkomunistycznych 20 lat temu – ma ograniczoną moc. Rosjanie brutalnie się przekonali, że dewastacja więzi społecznych w latach 90. to kiepska alternatywa dla totalitarnego kolektywizmu. A w Rosji inna wspólnotowa tożsamość niż sowiecka się nie ukształtowała. To sprzyjająca sytuacja dla „patriotów" z KGB.