O sensacji trudno mówić, ale mimo wszystko sukces 25-letniego Jonasa Vingegaarda, kolarza holenderskiej grupy Jumbo-Visma, jest niespodzianką, gdyż Tadej Pogacar stanął na starcie wyścigu w Kopenhadze jako wielki faworyt.
Od dwóch lat zdominował światowy peleton. Wygrywał na własnych warunkach, kiedy chciał i jak chciał. W tym roku odniósł zwycięstwa w dwóch wieloetapowych wyścigach World Tour – UAE Tour i Tirreno-Adriatico oraz w klasyku Strade Bianche. W przededniu Tour de France na pierwszym miejscu zakończył niższy rangą Tour of Slovenia, ale zrobił to w taki sposób, jakby zaliczył przyjemną rowerową przejażdżkę.
Słoweniec pokazał wielką moc podczas pierwszych górskich etapów. Objął prowadzenie, w Alpy wjechał w żółtej koszulce lidera, na przełęczy Granon przegrał jednak pierwszy raz z niedocenianym Vingegaardem, i to zdecydowanie.
Czytaj więcej
Jonas Vingegaard może przełamać hegemonię Słoweńca Tadeja Pogacara. O tym, czy Duńczyk wygra, zadecydują Pireneje i sobotnia czasówka.
Od tego momentu wszystko się zmieniło. Duńczyk, startujący dopiero drugi raz w najbardziej prestiżowym wyścigu, przejął rolę Słoweńca. Teraz to on dyktował warunki, pilnował rywala, był zdecydowanie za silny dla Pogacara, którego kluczowy pomocnik Rafał Majka najpierw zakaził się koronawirusem, a potem musiał wycofać się z powodu kontuzji uda.