– Sprzeczne z duchem dyrektywy wprowadzenie wykazu jako quasi-koncesji to zupełne niezrozumienie tego, czym jest dzisiejszy Internet. Ustawodawca zapomniał, że Internet nie zna granic. Utrudnia życie polskim przedsiębiorcom internetowym, a ułatwia działanie globalnym gigantom, których to prawo nie będzie obowiązywać. Liczę na to, że Senat lub prezydent uwzględnią interesy polskich przedsiębiorców i naprawią ewidentny błąd, jakim jest wprowadzenie wykazu – mówi Jarosław Sobolewski, dyrektor generalny Związku Pracodawców Branży Internetowej IAB Polska skupiającej ponad 150 polskich firm internetowych.
Katarzyna Szymielewicz z Fundacji Panoptykon zwraca uwagę na inny aspekt. – Na dostawcę usługi audiowizualnej, który nie dokona wpisu do wykazu, może być nałożona kara do 10 proc. przychodu osiągniętego w poprzednim roku. Chcąc wyłapać takie treści, KRRiT musiałaby w jakiś sposób filtrować sieć, co samo w sobie może stanowić poważne zagrożenie. Dodatkowo nowe przepisy prowadzą do nierównego traktowania przedsiębiorców. Wystarczy bowiem umieścić ten sam film w serwisie spoza UE, np. YouTube, aby nie podlegać znowelizowanej ustawie – tłumaczy.
Nowe obowiązki nie obejmą elektronicznych wydań dzienników i czasopism
Nowelizacja została uchwalona w ekspresowym tempie, co tłumaczono koniecznością wprowadzenia dyrektywy audiowizualnej. – Nie chcemy cenzurować Internetu – zapewniała w Sejmie posłanka Iwona Śledzińska-Katarasińska (PO). – Aby jednak KRRiT mogła w jakikolwiek sposób czuwać nad dostawcami audiowizualnych usług medialnych na żądanie, musi wiedzieć, nad kim ma czuwać – tłumaczyła wprowadzenie wykazu.
Tyle że dyrektywa w swej preambule mówi, iż żaden jej przepis „nie powinien zobowiązywać ani zachęcać państw członkowskich do wprowadzania nowych systemów koncesjonowania lub administracyjnego zatwierdzania jakiegokolwiek rodzaju audiowizualnych usług medialnych". Wprowadzenie wykazu firm i uprawnienia KRRiT do wykreślania z niego bez wątpienia oznacza złamanie tej zasady.
etap legislacyjny: trafi do Senatu