Podstawowe zagadnienie, na którym się skupia, brzmi: jak uzbrojeni terroryści wtargnęli do wioski olimpijskiej? Wszak wszyscy wiedzą, że każdą olimpiadę zabezpiecza się maksymalnie. Oficjalnie w Monachium czyniło to 2 tysiące policjantów. Samą wioskę olimpijską otaczało wysokie ogrodzenie. W istocie jednak przepisy bezpieczeństwa poluzowano. Były dziurawe jak szwajcarski ser. 30 lat po wojnie RFN chciała prezentować się przyjaźnie, nie zaś jako państwo policyjne. Wioska olimpijska stała dla każdego otworem.
Ale jak terroryści wtargnęli do domu przy Connollystrasse 31? I skąd wiedzieli, że mieszkają tam Izraelczycy? Pod tym kątem Thompson studiuje policyjny raport. I znajduje odpowiedź. Afif i jeden z jego kompanów zatrudnili się jako robotnicy budowlani przy wznoszeniu wioski olimpijskiej. Już wtedy planowali swoją akcję. Analiza raportu odsłania reakcję władz RFN na zamach. Najpierw powołały one sztab kryzysowy. Na jego czele stanęły trzy osoby: szefowie MSW Bawarii i RFN oraz Manfred Schreiber – czyli dwaj politycy podatni na polityczną presję i tylko jeden fachowiec. Ale to właśnie Schreiber, jak wypunktował Thompson, popełnił karygodne błędy.
Tragiczne skutki błędów Schreibera
Po pierwsze, nie rozpoznał słabości uzbrojenia zamachowców. Na zdjęciach z raportu policyjnego widać, że porywacze byli zamaskowani. Czyli chcieli przeżyć zamach. Jeśli wkalkulowaliby swoją śmierć, nie zakrywaliby twarzy. A to oznacza jedno: byli gotowi do ustępstw i negocjacji. Po drugie, Schreiber nie usunął dziennikarzy i gapiów, którzy zbiegli się do wioski olimpijskiej, a którzy mogli dostać się w krzyżowy ogień. Wreszcie najbardziej tragiczny błąd: Schreiber pomylił się w liczbie porywaczy. Walther Tröger ustalił ich liczbę na pięciu. Dlatego Schreiber wypuścił do akcji w wiosce olimpijskiej zaledwie 13 policjantów, którzy zajęli pozycje na dachu budynku przy Connollystrasse 31. Tyle że byli to najzwyklejsi funkcjonariusze, nie zaś komandosi, antyterroryści czy wyborowi strzelcy. W 1972 r. ustawodawstwo RFN zabraniało korzystania w akcjach na terenie kraju z ich usług. Ale kiedy policjanci czekali na rozpoczęcie akcji przez Schreibera, ten zauważył coś dziwnego. Jakby porywacze znali każdy jego ruch. Istotnie – śledzili akcję policyjną na ekranach telewizorów. Dlatego szef policji ją przerwał. Na szczęście dla policjantów, którzy nie wyszliby z niej obronną ręką.
Zdumiewający wynik przyniosła kwerenda Thompsona dotycząca samego Schreibera. Rok przed olimpiadą prowadził podobną operację przeciwko porywaczom, którzy z banku uprowadzili zakładników. Wprawdzie porywacze zostali unieszkodliwieni, ale wcześniej zastrzelili jedną z uprowadzonych osób. Obciążony hipoteką przeszłości Schreiber zwlekał z akcją z użyciem broni. Ostatecznie los izraelskich zakładników zależał od niepewnego siebie oficera policji. Miało to ogromny wpływ na przebieg operacji na lotnisku. Tym bardziej że Schreiber był przekonany o udziale pięciu terrorystów.
Plan i tak spalił na panewce. Zakładał zabicie Afifa i jego zastępcy tuż po inspekcji i opuszczeniu przez nich samolotu. Ukryta na lotnisku piątka policjantów – dwaj na wieży, trzej na płycie lotniska – miała wyeliminować pozostałych terrorystów. Ale najpierw przebrani za członków załogi funkcjonariusze w samolocie wstrzymali się z zastrzeleniem Afifa w obawie przed użyciem przez niego granatu w zatankowanej do pełna maszynie. Dla zawodowych antyterrorystów nieprawdopodobna wręcz niesubordynacja. Z kolei policjantów z wieży i na lotnisku sparaliżowały helikoptery, które przywiozły zakładników, a które stanęły do nich frontem. Oświetliły ich reflektorami, zasłaniając jednocześnie Afifa. Nie będąc wyborowymi strzelcami, ponadto bez kamizelek kuloodpornych, hełmów i noktowizorów, seryjnie pudłowali. W rękach zamiast precyzyjnych sztucerów Steyr SSG 64 mieli wyjątkowo nieprecyzyjne karabiny G3. Przede wszystkim jednak funkcjonariusze dopiero podczas akcji na lotnisku zorientowali się, że mają przed sobą ośmiu, nie pięciu, terrorystów.
Przesądzający błąd wydarzył się jednak w momencie, kiedy inspekcjonujący samolot Afif zwietrzył pułapkę. Szybko opuścił samolot i wrócił do helikoptera. Celujący do niego policjant spudłował. Wynikła nierówna wymiana ognia. Trzej policjanci na dole lotniska znaleźli się pomiędzy ósemką porywaczy a dwójką kolegów za swoimi plecami na wieży. Ci wstrzymali ogień – a w efekcie strzelało ośmiu terrorystów i trzech policjantów. Funkcjonariusze przerwali wymianę ognia, czekając na posiłki. Ich nadejście sparaliżowało tym razem porywaczy. W panice zastrzelili sportowców w obydwu helikopterach, a te granatami wysadzili w powietrze. Wszyscy olimpijczycy zginęli, a także pięciu porywaczy i jeden policjant.