W połowie sierpnia 2014 r. gruchnęła wieść, że w otaczających Wałbrzych malowniczych lasach odnaleziono legendarny „złoty pociąg", który pod koniec wojny Niemcy mieli rzekomo wywieźć z Wrocławia. Poszukiwacze skarbów wykonali dobrej jakości zdjęcia georadarowe, które wskazywały, że być może odnaleziono długi na ponad 100 metrów pociąg pancerny, którym pod koniec wojny prawdopodobnie wywieziono ze stolicy Dolnego Śląska różne kosztowności, w tym m.in. dzieła sztuki. Generalny konserwator zabytków Piotr Żuchowski oświadczył, że obiekt odkryty przez georadar należy do grupy pancernych pociągów z czasów II wojny światowej, „które funkcjonowały w obszarze działań wojennych, szczególnie w obszarze Dolnego Śląska, i były tak naprawdę wielkimi furgonami na torach przewożącymi wartościowe rzeczy". Pociąg taki składał się zazwyczaj z opancerzonej lokomotywy oraz zabezpieczonych dodatkowymi osłonami wagonów, z których można było prowadzić ostrzał z dział i broni maszynowej.
Dzisiaj nie ma żadnej pewności, czy obiekt wykryty w podwałbrzyskich lasach jest w ogóle pociągiem. Pojawiały się wiadomości, że obiekt ma 150 metrów długości, podczas gdy większość pociągów pancernych nie miała więcej niż 100 metrów. Wyobraźnię poszukiwaczy skarbów rozpalała dodatkowo krążąca plotka, że znaleziskiem może być pociąg pancerny SS wypełniony po brzegi zrabowanymi precjozami z całej okupowanej przez Niemcy Europy.
Gorączkę złota ochłodził dopiero wojewoda dolnośląski Tomasz Smolarz, który na konferencji prasowej 31 sierpnia 2015 r. stwierdził, że nie ma żadnych dowodów na istnienie wyładowanego skarbami składu pancernego. Wręcz przeciwnie, wojewoda zapytany o zdjęcie, na którym jakoby na 99 proc. widać kształt pociągu, uciął temat, odpowiadając, że takiego zdjęcia nie widział i nie dostarczono mu go do dokumentacji. „Walor poznawczy zgłoszenia nie jest wyższy od tych, które pojawiały się w ostatnich latach i dziesięcioleciach. Nie ma tam nic nowego" – podkreślił Smolarz.
Sprawa dolnośląskiego „złotego pociągu" pokazuje, jak wielkie namiętności rozpalają poszukiwania skarbów. Dodatkowo wałbrzyska historia ujawniła, jak wiele narodów i państw uzurpuje sobie prawo do posiadania skarbów i pamiątek przeszłości odkrywanych w Polsce. Swoje pretensje do nazistowskiego złota zaczęli bowiem zgłaszać Rosjanie, Niemcy i Światowy Kongres Żydów, mimo że żadna z tych stron nie raczyła nawet zbadać dokumentacji ani historii skarbu, o który się upominała.
Na wałbrzyskiej „gorączce złota" mógł jedynie skorzystać region. Mało znane i rzadko odwiedzane przez turystów malownicze Góry Sowie i Wzgórza Wałbrzyskie zapewne skrywają jeszcze niejedną pamiątkę po ludziach, którzy tu żyli. Poszukiwacze skarbów twierdzą, że na liczącej 65 km trasie ze Świebodzic do Wałbrzycha są miejsca, które kryją ogromne bogactwo zgromadzone tu przez hitlerowców. Wyobraźnię tropicieli tajemnic rozpala „złoto Wrocławia", które od czasu wojny może leżeć w ukryciu gdzieś w podziemiach lub okolicach zamku Książ. Ciekawą informację podał portal dziennik.wałbrzych.pl: „Na jednej ze starych pocztówek zobrazowano zamek Książ w przyszłości (oryg. Schloss Fürstenstein i. Schl. in der Zukunft). Poza balonami i innymi fantastycznymi obiektami latającymi artystyczna wizja zamku zawiera obraz pociągu wjeżdżającego na stację z tunelu pod zamkowym wzgórzem. Na budynku dworca widnieje napis: Station Schloss Fürstenstein". Czyżby opis ten wskazywał, że pod zamkiem znajdowała się tajna stacja kolei, na której ukryto pociąg lub same wagony wypełnione złotem wywiezionym z twierdzy Breslau? A może mit powstał na bazie pocztówki, która była jedynie zwykłym narzędziem propagandy nazistowskiej ukazującej Niemcom świetlaną przyszłość ich państwa?