Jeśli trzymasz akcje dłużej niż pięć dni, możesz się  uważać za Benjamina Grahama nowego tysiąclecia – pisze John Melloy. Przytacza szokujące statystyki. Z biuletynu inwestycyjnego „Crosscurrents" przygotowywanego przez, uważanego za prowokacyjnego, analityka Alana Newmana wynika, że S&P500 SPDR (SPY), fundusz ETF naśladujący indeks szerokiego amerykańskiego rynku, przeciętnie trzyma akcje krócej niż pięć dni. Z rynku zniknęli drobni inwestorzy, a rządzi nim handel wysokich częstotliwości, twierdzą analitycy. Po trzech rynkach niedźwiedzia w ciągu dekady inwestorzy indywidualni nie mają już ochoty ryzykować.

- Prawdziwa płynność nie wróciła i rynkiem rządzą zawodowcy i handel wysokich częstotliwości – uważa Brian Stutland ze Stutland Volatility Group.  Jego zdaniem, nawet jeśli przeciętny Amerykanin zdecyduje się kiedykolwiek powrócić na giełdę, nie będzie miał czasu by przez cały dzień handlować tam i z powrotem. – Możliwe, że w tej sytuacji strategia „kupuj i trzymaj" naprawdę jest martwa – zastanawia się.

Newman w swoim biuletynie przypomina, że w latach 1926-1999 w USA akcje średnio trzymano prawie cztery lata. Obecnie, po szale technologicznym, bańce na rynku nieruchomości i eksplozji handlu elektronicznego, przeciętny taki okres wynosi 3,2 miesiąca.

Inwestorzy część winy zrzucają na fundusze hedgingowe o strategiach krótkoterminowych dla których kluczowe są wyniki miesięczne.

Znamiennym przykładem day – tradingu i kultury inwestycyjnej bazującej na komputerach, według Newmana, jest to, co działo się z akcjami Apple w okresie marzec-maj. Na każdych 16 dolarów handlu jeden przypadał na walory spółki założonej przez Steve'a Jobsa. – Jest wielce prawdopodobne, że była to największa koncentracja na jednym papierze w historii tego rynku – napisał wydawca biuletynu „Crosscurrents". W. z. cnbc.com