Rz: Czy jak mówił minister finansów Jacek Rostowski, w Unii Europejskiej jest tak źle, że trzeba wysyłać dzieci do USA i grozi nam wojna?
Ja tak nie myślę. Sądzę, że w Polsce ostatnią rzeczą, jaką powinniśmy robić, jest panikowanie. Na Zachodzie słowa ministra Rostowskiego zostały jednak przyjęte może nie ze spokojem, ale ze zrozumieniem. Tam poziom paniki jest dużo wyższy. Tych samych słów używa np. „Financial Times". Zdaje się, że chodziło o obawy co do erupcji społecznej w Europie, jeśli Grecja upadnie. Sytuacja naokoło nie jest spokojna, ale w Polsce musimy robić swoje.
Strefa euro nie przetrwa?
Nie wyobrażam sobie, by mogła się rozpaść. Myślę, że nam, Polakom, nie mieści się to w głowach. Jesteśmy w UE ledwie siedem lat. Euro nawet jeszcze nie mamy, a przecież wspólna waluta to historyczny projekt oparty na korzyściach, ale też i wzajemnej solidarności. Tymczasem wygląda na to, że jeden „chory" w Unii może sprawić, że o solidarność coraz trudniej.
Dotąd Komisja Europejska wypłaciła nam 21 z 67,3 mld euro z budżetu na lata 2007 – 2013. Oznacza to, że do Polski napłynie jeszcze 46 mld euro. Będziemy dostawać po 10 mld euro co rok do 2015 r. I znowu nas to uratuje, jak w kryzysowym 2009 r. uratowały nas inwestycje infrastrukturalne za pieniądze z Brukseli?